sobota, 22 stycznia 2011

Szczepan Twardoch - Wieczny Grunwald

Opowieści określane mianem historii alternatywnych ze zjawiska dość niszowego awansowały do głównego nurtu fantastyki i nie tylko. Testowanie różnych wariantów innego przebiegu historii ma zresztą chlubną tradycję; to nie tylko dobrze znany Dick (Człowiek z Wysokiego Zamku), ale i D’Ormesson (Chwała Cesarstwa), i Parnicki (Muza dalekich podróży), a z nowszych pozycji Kim Stanley Robinson (Lata ryżu i soli) czy Philip Roth (Spisek przeciwko Ameryce).
 
 Wieczny Grunwald jest co prawda wydany w tej samej serii - Zwrotnice czasu - co powieści Parowskiego (Burza) i Wolskiego (Wallenrod), ale jest to trochę mylące. Poprzednie powieści pełniły mniej lub bardziej kompensacyjną funkcję i dotyczyły innego wariantu II wojny światowej (Polska wygrywa z Niemcami lub wchodzi z nimi w tymczasowy sojusz). Twardoch zaś zamierzył coś ambitniejszego – nawet nie wiem, jak to nazwać, meta-historią alternatywną? Jest to bowiem opowieść o nieskończonej ilości wariantów przebiegu historii – co prawda to zawężone do historii Polski i Niemiec, ale i tak wrażenie jest oszałamiające.

Jak taką historię opowiedzieć? Punktem wyjścia są losy Paszki, bękarta króla Kazimierza Wielkiego i młodej Niemki. Miłośnicy historii w czystej postaci powinni być wątkiem tym solidnie ukontentowani – Twardoch rzeczywiście „czuje historię” (określenie Orbitowskiego), mentalność epoki jest oddana rzetelnie, to nie średniowieczni przebierańcy, jakich znamy z Sapkowskiego. Stosunek do walki, do przemocy, do dyscypliny – znać rękę mistrza.

Łatwo wyłowić też psychoanalizę – kolejne, inicjacyjne ojcobójstwa, ambiwalentny erotycznie stosunek do matki – ale mam wrażenie, że Twardoch trochę z psychoanalizy kpi, wiedząc, że na próbach freudowskich i jungowskich interpretacji jego powieści można się wyłożyć – dajmy na to, zdarzenie X można wyjaśnić kompleksem Edypa – ale czym wyjaśnić kompleks Edypa ukazany wprost? Innym kompleksem?

Wracając jednak do naszej powieści – otóż jej główny bohater ginie na samym początku, podczas bitwy pod Grunwaldem, i dalszą narrację prowadzi z perspektywy „zaświatowej” – opowie więc zarówno o swoim „światowaniu”, czyli o życiu w konkretnym czasie historycznym, ale też o nieskończonej ilości alternatywnych żyć, które rozpoczęły się potem… narracja przeplata więc narrację historyczną z fantastyczną, „zaświatową” – perspektywa nieskończonych wariantów kolejnych żyć, w różnych historycznych epokach. Uwaga autora skupia się głównie na konfliktach prowadzonych metodą coraz nowocześniejszych środków militarnych; nie byłby to w końcu Twardoch. Niektóre z tych alternatywnych historii to gotowy materiał na powieść – autor na pomysłach nie oszczędza. Jeśli uznamy, że te ciągłe przeżywanie kolejnych śmierci samego siebie w różnych bitewnych dekoracjach to taka oryginalna, autorska wizja czyśćca czy piekła – będziemy mieli fantastykę religijną. Wydaje się, że autor zarys tego pomysłu zaczerpnął z różnych filozofii Wschodu – nieprzypadkowo motto powieści to cytat z Bhagavadgity („Człowiek rozumny nad żywym boleje, ani nad umarłym”) – rzeczywiście, nieskończony ciąg reinkarnacji, ciągłe „wieczne powroty” są ukazane jako przykład wyrafinowanego okrucieństwa. Choć poniekąd zasłużonego, gdyż bohater świętym bynajmniej za życia nie był.

To nie wszystko, co ma do zaoferowania ta powieść – dodajmy do tego smakowite dywagacje na temat „ducha narodowego” Polski i Niemiec, ukonkretnione metafory Matki Polski pokrywającej cały kraj i germańskich lebensbornów i Blutfabrik, futurystyczno-gargantuiczno-rammsteinowa wyobraźnia autora jest tu naprawdę niesamowita. Polska i Niemcy jako dwa przeciwstawne sobie żywioły (chciałoby się powiedzieć: yin i yang) – ciało (zmysły) kontra idee, intelekt kontra uczucie, zamiłowanie do sztuki i szaleństwa kontra zamiłowanie do porządku i organizacji. Wieczny konflikt jako zasada dziejów (a może zasada piekła?). Preferujący konkret nad fantastyczne wizje dowiedzą się też o genezie państw narodowych (zjawiska, okaże się, historycznie dość świeżej daty) i być może przekonają się, że czasem za pomocą fantastycznych środków najlepiej jest zobrazować pewne idee (Król-duch Słowackiego się kłania).

Powieść historyczna, meta-historia alternatywna, bildungsroman, powieść idei, fantastyka religijna – to tylko niektóre z możliwych klasyfikacji tej powieści. I jeśli ktoś sądziłby, że książka ta to być może mistrzostwo treści, ale pod względem językowym fantaści są kiepscy, próbka stylu Twardocha (str.11):

„I takież ja jasnął jeśm, jakoć panosza, jakoć królowic. A w istnem światowaniu nawrócił jeśm był k Krakowowi, gdaż miał jeśm lat dwadzieścia i odziewa chudego telkom s to, co na chrzbiecie i miecze trzy, i stworność szyrmirską miał jeśm, i skapę, i czyn koński chudy.”

Przyznam, cytat dobrany trochę złośliwie, bo powieść i tak czyta się łatwiej niż niektóre eksperymenty Dukaja, ale jest dobrym przykładem staropolskiej stylizacji w wersji Twardocha (nota bene nie cała powieść jest tak stylizowana, w innych momentach mamy np. mnóstwo germanizmów).

Powieść-wyzwanie. Do wielokrotnej lektury i do delektowania się bogactwem treści i formy. Pierwsza liga polskiej fantastyki, poza fantastykę zresztą daleko wykraczająca.


(recenzję pisałem w sierpniu 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga