Pokazywanie postów oznaczonych etykietą publicystyka. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą publicystyka. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Na pohybel DOOP



Czytając publicystykę Wildsteina odnosi się wrażenie, że dziś najradykalniejszymi buntownikami są konserwatyści. To, co naturalne, tradycyjne, jest obciachem w przestrzeni kulturowej i symbolicznej, o czym przekonują cię nieustannie wszechmocne DOOP-y (Dominujące Ośrodki Opinii Publicznej). Rządzi urzędniczo-prawno-finansowo-medialna oligarchia, w imię swoich interesów „poszerzająca demokrację” – ale nie daj Boże ktoś coś powie o „układzie”. Źle ci, człowieku i obywatelu? Winien jest Kościół, patrioci (zrównani z faszystami) i homofobi.

Jeśli posiadasz jeszcze jakąś tożsamość, natychmiast się jej pozbądź, bo przecież ona ogranicza cię skandalicznie. Rodzina, naród, religia, płeć – wszystkie te determinanty są przeszkodą na drodze do emancypacji i przekroczenia granic. Przy czym według Wildsteina poprzedni „postępowcy” mieli jeszcze trochę racji, z tą różnicą że wczoraj chcieli oni, by homoseksualizm nie był karany i był prywatną sprawą człowieka, dzisiaj – żądają, by był publiczną, prywatna to ma być, wyobraźcie sobie, religia, a nie seks. Dawny postępowiec chciał zniesienia niewolnictwa czy praw wyborczych dla kobiet – dziś chce parytetów dla kolejnych mniejszości. Większość nie ma racji, jeśli akurat głosuje niepostępowo i tacy geje tudzież konstytucja europejska jej się nie podobają.

Wildstein pisze spokojniej od Ziemkiewicza (mniej tu wściekłej retoryki), a już na pewno od Łysiaka (w „Karawanie literatury” ego autora wykipiało z książki). Argumentuje ciekawie i rzeczowo, książka jest niezłą bronią do pojedynków z lewicą. Dowiemy się, dlaczego, wbrew pokutującemu poglądowi, konserwatyzm nie oznacza przywiązania do jakiejś konkretnej minionej epoki. Dlaczego prawa naturalne są lepsze od praw stanowionych. Dlaczego lewicowa interpretacja przyczyn II wojny jako „erupcji nacjonalizmów” to duże uproszczenie. Dlaczego lepiej być moherem, niż wykształconym kołtunem (filistrem), zwanym wykształciuchem.

Wreszcie, Wildstein rozprawia się z farbowanymi „wolnorynkowcami” i „demokratami” udowadniając skutecznie, że te pojęcia dziś nic nie znaczą – korporacje, które nie mogą zbankrutować, chronieni interwencjonizmem państwa, nie są żadnym „wolnym rynkiem”. Podobnie „demokracja”… Jeśli tubylczy lud ma zapędy do wybierania polityków nie skoligaconych z oligarchią, znaczy to, to do demokracji nie dorósł. A polityk taki zostanie przez Salon zakrzyczany jako „populista”… Światli fachowcy z Unii wiedzą przecież lepiej, jak zarządzać Polską. Tu Wildstein polemizuje z kolegami z redakcji (czyżby z Ziemkiewiczem?), według których rażąca nieudolność naszej władzy usprawiedliwia rzekomo możliwość przejęcia jej przez innych. Podobnie jak polemizuje, jeszcze dobitniej, z dekonstruktorami sensu tragicznych powstań narodowych (Zychowicz) i ostrzega przed łatwością wyroków wydawanych historii z dzisiejszej perspektywy. Znalazła się w książce nawet… historia alternatywna, która jest raczej satyrą na takowe spekulacje.

Ważny jest tekst „Przemyśleć Solidarność” o micie tejże, który się nam jakoś ulotnił, zamiast przyczyniać się do dumy (to naprawdę była realizacja republikańskich ideałów). Nie wiedziałem, że i dzisiaj w Polsce stosuje się negatywną eugenikę – zszokował mnie przypadek kobiety, którą bez jej wiedzy wysterylizowano ze względów socjalnych – niestety, dobiliśmy do postępowej Szwecji.

Tytuł jest trochę mylący i sugeruje skoncentrowanie się na politycznych bieżączkach; Wildsteina interesuje też cywilizacyjna i kulturowa wojna światów, odkłamywanie języka czy historii, głównie XX wieku. Nie do końca się zgadzam, parę rzeczy budzi mój sprzeciw. Wildstein nie lubi „igrzysk” i sportu (współczesnej namiastki religii), obśmiewa kult zdrowego trybu życia i odżywiania, kpi ze straszaka globalnego ocieplenia. Z tym zgoda. Zdaje się jednak, że Wildstein zdaje się (jak większość konserwatystów) nie zauważać, że zarówno potrzeba „funu”, jak i „przekraczania granic” jest stale wpisana w naturę człowieka. Właściwie chrześcijaństwo tym się różni od pogaństwa i różnych fatalizmów wiarą, że człowiek przekroczył granicę biologii czy nieuchronnego losu. Samo powstanie mowy, pisma, druku czy wreszcie internetu też można postrzegać jako wielkie kroki na drodze „transgresji”, a „funu” to żądali już słuchacze Homera i widzowie Szekspira. Pewnie, że źle jest, gdy chodzi tylko o zabawę i o rozwalenie tradycji w drebiezgi. Lewica zdaje się dąży jednak do jakiejś nihilistycznej rewolucji, do będącej jej wynikiem destrukcji i uwstecznienia – koniec z republikańskimi ideałami, kategorią dobra wspólnego, koniec z Grecją, Rzymem i Jerozolimą. Najważniejszym prawem nowego człowieka ma być „prawo do orgazmu”. Na gruzach poddanych dekonstrukcji wartości zaproponuje nam równość absolutną, konsumpcjonizm (a że niespełniony, to obwini się kapitalizm i wolny rynek), nihilizm i urbanowy panświnizm. Jeśli taki jest projekt nowej Polski i nowej Europy, to zawczasu należy się z niej wyemancypować i dokonać transgresji. Tylko dokąd?


Bronisław Wildstein, Demokracja limitowana, czyli dlaczego nie lubię III RP. Zysk i S-ka, Poznań 2013.

środa, 19 grudnia 2012

Nie bić pozytywistów



Ziemkiewicz w najnowszej książce wraca do publicystyki, ponownie chcąc edukować masy i trafiać pod strzechy z wolnościowym, republikańskim i patriotycznym przesłaniem. Zresztą, żywioł publicystyczny zdominował wcześniej nawet niby-autobiograficznego Zgreda. Jako fantasta, nawet jako pisarz współczesny był/jest mimo wszystko Ziemkiewicz autorem niszowym, znanym głównie w środowisku; jako publicystę zna go cała Polska. Pisze dosadnie, inteligentnie i ma większy dystans do siebie niż duża część naszych dziarskich prawicowców, nie epatuje też rozdętym ego i przekonuje wiarygodną „swojskością”.

W Myślach nowoczesnego endeka przekłada Ziemkiewicz sytuację gdzieś z okresu późnych zaborów, gdy Żeromski pisał Dzienniki, na dzisiejszą. Podobieństw znajduje całkiem sporo. Postępujące opóźnienie cywilizacyjne, wyobcowane salony wpatrzone z cielęcym zachwytem w Zachód i nieuświadomione doły społeczne żyjące w coraz większej nędzy. Klasy średniej właściwie brak. Patriotyzm to dla „dołów” („polactwa”?) coś niebezpiecznego (po co wkurzać zaborcę walką zbrojną, a Rosję Smoleńskem) a dla elit coś bezsensownego, bo i tak jesteśmy przecież „brzydką panną na wydaniu” i w negocjacjach z zaborcą czy Unią skazani jesteśmy na pozycję ubogiego petenta. Ratunek to według Dmowskiego, endecji i Ziemkiewicza wówczas i dzisiaj pozytywistyczne ideały pracy organicznej i myślenie kategoriami dobra wspólnego.

Anty-romantyczny Dmowski postrzegał społeczeństwa jako podlegające prawom i opisom naukowym, socjologicznym. Były w tym echa dziewiętnastowiecznego scjentyzmu i darwinizmu, ale takiego pozytywnego, bo „podludzi” trzeba uczłowieczyć, a nie eksterminować, wysterylizować czy poczekać, aż grzecznie wymrą. Z nich to miała powstać (i w dużym stopniu powstała) polska klasa średnia, mająca aspiracje polepszenia swojego bytu i zjednoczona w naród. Nie wiedzieć czemu, z tak przepełnionej republikańskim duchem endecji, która była sensowną alternatywą i dla wariackiego mesjanizmu, i dla internacjonalizmu, narodowego socjalizmu czy innego lewactwa, zrobiono faszystów. A może zrobiono to z prostego powodu – tacy myślący wspólnotowo i przedsiębiorczy Polacy, z aspiracjami polepszenia własnego bytu byli zagrożeniem dla zaborcy. Trudniej takimi rządzić, więc endecję zwalczano wściekle. Bo przecież jedyną drogą powinno być albo zrusyfikowanie się (kiedyś) albo zeuropeizowanie na modłę socjalizującej Unii (teraz). Chyba że nie masz aspiracji, to pozostaniesz niewolnikiem i „polactwem”. Choć, paradoksalnie, w tych „rzeszach analfabetów” (określenie Dmowskiego) jedyna nadzieja… Tylko ktoś musi im pomóc – i tu kłania się polska przedwojenna inteligencja z jej etosem. Jej zadanie to wyciąganie owych „mas ludowych” w górę. W przeciwieństwie do dzisiejszej pseudointeligencji, która „polactwem” gardzi, wstydzi się i omija jak trędowatych, choć sama z „dołów” wyrosła, tyle że zawdzięcza to PRL. Etos inteligencki nie polega na seansach nienawiści do pisowców i cwaniackim zagarnianiu pod siebie. 

Kiedyś, wbrew obecnym zapewnieniom, Ziemkiewicz bardziej „polactwem” gardził; pamiętam pewien passus z Nowej Fantastyki o tym, że „bydło rządzi się prawami bydła i nie ma w nim nic ciekawego, ciekawe są tylko jednostki ponadprzeciętne i wybitne” (cytuję z pamięci). Potem, w Polactwie, szukał przyczyn takiego stanu rzeczy. Teraz posunął się do tego, że za Dmowskim widzi w nim jedyną nadzieję na zmianę fatalnej sytuacji. Bo nie w dzisiejszych elitach i inteligencji (czy raczej pseudointeligencji), która za Tuska zyskała najwięcej, zatem zbyt wiele mu zawdzięcza i jest bardziej podatna na socjotechnikę, na którą nieufny „chłopski rozum” jest jednak odporniejszy. Ziemkiewicz kpi z rzekomo poszkodowanego statusu dzisiejszych „wykształciuchów”, bo za obecnych rządów wiedzie im się dużo lepiej niż takim przedsiębiorcom. Zresztą, duch przedsiębiorczości jest skutecznie tłamszony.

Wbrew temu, co mówią nam różni mądrzy ludzie i mądre antyfaszystowskie gazety, naszemu regresowi cywilizacyjnemu i kryzysowi nie jest winien Kościół, głoszący „zacofane” idee, nie jest winien patriotyzm, ani więzi rodzinne, ani nieufność wobec każdej bzdury z Europy z jej neoliberalizmem (właściwie to neosocjalizmem). I nie kapitalizm, jak z przekonaniem uważają sympatycy lewicy, tylko jego brak. Banki i korporacje, które przed bankructwem ratowane są pieniędzmi podatników… jeśli tak wygląda współczesna ekonomia, to aż strach wchodzić głębiej w temat. To, co nam jest podawane jako lekarstwo na kryzys, jest w istocie jego przyczyną.

Czy możliwa jest zmiana na lepsze? Czy sam Ziemkiewicz w to wierzy? Elity mamy w większości cwaniackie, proeuropejskie, kreolskie. Na postkolonialne problemy naszego kraju nakładają się problemy Unii Europejskiej, zaczadzonej socjalistycznymi ideami. Prawdopodobnie kolejne pokolenie będzie pierwszym, które będzie miało gorzej niż poprzednie. Rzekomo w naszym charakterze narodowym leży pragnienie zmiany, a nasza wrodzona przedsiębiorczość sprawi, że weźmiemy się do roboty i zjednoczymy się (to zjednoczeniu zawdzięczamy jakiekolwiek historyczne sukcesy). Przydałby się jakiś polski Fidesz i polski Orban, realizujący właściwie takie endeckie idee i mający siłę przyciągania różnych środowisk, w przeciwieństwie do naszej głównej opozycji. Pomarzyć można… Gdyby nastąpił cud i do władzy doszedł nielubiany przez Unię PiS lub nawet jakiś bardziej „user friendly” odpowiednik, ta zaczęłaby się dopominać o swoje i żądać spłaty kredytów, których do tej pory udzielała ochoczo (za reformę emerytalną nagrodzono naszego premiera kolejnym kredytem z Banku Światowego). Z posłusznego niewolnika stalibyśmy się niewygodnym rebeliantem, i do tego zadłużonym po uszy. Cóż, wyjście z matriksa zawsze boli.

Myśl przewodnia książki jest cenna; w przeciwieństwie do marudzenia na zły świat, Ziemkiewicz próbuje zarysować jakiś program pozytywny, mimo niezbyt sprzyjających warunków. Można mieć pretensje, że książka wypełniona jest w dużym stopniu dygresjami i opiniami znanymi z sieciowej i papierowej publicystyki – kto ją zna, powie, że Ziemkiewicz znów pisze o tym samym i będzie miał trochę racji. O czym? O tym, że podział na lewicę i prawicę nijak się ma do sytuacji Polski (przykłady to Olszewski i Kwaśniewski). O ekonomicznych, nie rasistowskich przyczynach międzywojennego polskiego antysemityzmu. O absurdalności tez Grossa. O „akcji krzyż”, udanej nadspodziewanie dobrze, która obrzydzić miała tragedię smoleńską. Natomiast dla czytelnika nieznającego publicystyki Ziemkiewicza i jego książek, Myśli… wydają się najlepszą pozycją na początek, takim manifestem wręcz.


Rafał A. Ziemkiewicz, Myśli nowoczesnego endeka. Fabryka Słów, Lublin 2012.