środa, 29 czerwca 2011

Wyznania antysalonowca

 Ciekawe czasy nastały – może nie tak hardkorowe jak za niejakiego Stalina, gdy za wiersz, co nie był ani po linii, ani po bazie, poeta Osip Mandelsztam ruszył zwiedzać Sybir, ale nieprawomyślnych (raczej nielewomyślnych…) i dziś po sądach pociągać mogą (casus Rymkiewicza) tudzież zablokować karierę dobrze zapowiadającego się redaktora czy, hm, blogera. Czyżby w czasach kultury obrazkowej słowo odzyskało ciężar gatunkowy?

Tytułowy Zgred – na ile to „prawdziwy” Ziemkiewicz, na ile powieściowy Rafalski, niech się czytelnicy głowią – też wydaje się w swej ostatniej powieści-dzienniku przekonany, że i jego dni jako niezależnego publicysty mogą być policzone. Co więcej, całkiem poważnie rozważa przejście na przeciwną stronę barykady z przyczyn racjonalno-ekonomicznych – może systemu nie da się inaczej naprawiać, niż od środka? Może warto wypłynąć na szersze wody? Ku uldze swoich czytelników, nie staje się jednak kolejnym Michalskim czy Kluzik-Rostowską. O ile tego typu dylematy w ogóle miały miejsce, bo ciągle zastanawiamy się, na ile to literacka kreacja, na ile autobiograficzne mięso. Więcej przemawia za tą drugą opcją – często miałem wrażenie, albo i pewność, że czytałem to samo na blogu Rzepy/Interii, tyle że przeplatane dziennikiem z życia czterdziestoparolatka, który wkroczył już obiema nogami w smugę cienia i nabawił się pierwszej poważniejszej choroby. Trochę podsumowuje życie, trochę snuje ambitne plany na przyszłość – dowiemy się, co autor nam prawdopodobnie zaserwuje w niedalekiej pisarskiej przyszłości (tak, Requiem dla samobójcy też – więc to jako żywo Ziemkiewicz!)

Poczucie wejścia za kulisy prywatnego życia autora, niechby i po części będącego powieściową kreacją, usatysfakcjonuje wszystkich, dla których jest on idolem przewyższającym różnych Wojewódzkich czy Lisów o kilka długości (nie ukrywam, dla mnie też) – zaglądamy i do kuchni, i do pokoju dziecięcego, a nawet do sypialni (krótko, liczący na momenty rodem z Ciała obcego nie mają tu czego szukać). Poznajemy relacje z matką i ojcem, rodzeństwem i przyjaciółmi. Większość nazwisk i faktów (wszystkie?) się zgadza, więc jest to jakby „prawdziwy” Ziemkiewicz, tyle że „ucudzysłowiony” poprzez określenie z okładki „to jest powieść!”, zmianę nazwiska na Rafalski i kilka innych zabiegów kosmetycznych.

Narratorska wiwisekcja własnej duszy jest momentami bezlitosna, autor się specjalnie nie oszczędza, choć przez to pozuje czasem na twardziela, który nie boi się niczego, nawet prawdy o sobie. Prawdziwy? Wykreowany? A gdzie leży granica? Wolę zresztą takiego narratora niż Pilcha z Pod mocnym aniołem – ów zrobił z alkoholizmu jakąś tragicznie uwznioślającą chorobę duszy, narrator Zgreda zaś – pije regularnie, ale jak choroba zmusza do przystopowania, to po prostu przestaje. I co? I nic, podjąłem męską decyzję i się jej trzymam, nie robię z siebie męczennika, który nie może przestać pić, ani bohatera, który, och, przestał, klękajcie narody.

Rafalski przyznaje się też, że ma kłopoty z zostaniem wielkim (a przynajmniej większym) pisarzem (nie może pisać o duszy?), że marnuje talent w doraźnej publicystyce. Nawet o swoim długim romansie z fantastyką wypowiada się dość pejoratywnie – ot, takie tam infantylne, młodzieńcze historyjki o kosmitach. To mi trochę zazgrzytało i przypomniało podobne podejście Lema do swojej twórczości. Przecież Walca stulecia nikt nie uzna za banalną powieść, a Pieprzonego los kataryniarza za mało ważną. Na napisanie przez Ziemkiewicza kolejnego fantastycznego kawałka już przestałem liczyć, ale te tysiące niezorientowanych w temacie osób, czytających jego ostatnie książki, mogłoby dzięki niemu zmienić zdanie o fantastyce jako literaturze dla idiotów.

Niedawno czytane przeze mnie autobiograficzne Wyznania patrycjusza Sándora Máraiego też zaczynają się od stwierdzenia, że to wszystko fikcja. Tak przyszło mi do głowy, że dawno, dawno temu „autentyczność” była ważniejszą kategorią od „kreacyjności” – kiedyś bajędy o smokach były „cudownie odnalezionymi” rękopisami, co miało gwarantować ich prawdziwość. Dzisiaj – rzeczy ewidentnie autobiograficzne są nam podawane jako literacka kreacja, bo przecież pisarz to pan i władca, a komunikat literacki może pomieścić wszystko. Kiedyś nawet fikcja udawała prawdę, dziś nawet prawda udaje fikcję. Właściwie to się trochę z tego cieszę, nie ma czegoś takiego jak obiektywny i nie będący w ogóle pisarską kreacją reportaż (Kapuściński!). Z drugiej strony – nie ma takiej fantastyki, najbardziej odlotowo-dukajowej, która nic nam nie powie o autorze tudzież o czasie i miejscu, w którym powstała.

Minusy Zgreda? Może trochę to, że Ziemkiewicz sprzedaje towar po części już znany (z autorskich blogów). A jeśli ktoś przeczytał kilka(naście) wcześniejszych książek autora, to zna doskonale autorski światopogląd. Pewna nadmierna szczegółowość w relacji z frontu walki z cukrzycą też może nie jest specjalnie porywająca, z czym by się zapewne „wczesny” Ziemkiewicz zgodził (pamiętam jego dawny felieton, pomstujący na ludzkie zamiłowanie do Simsów tudzież Big Brothera). Polecam jednak, ponieważ w warstwie publicystycznej ma duży pazur - może to i marudzenie na rzeczywistość w wykonaniu starego zgreda, ale niewiele się różni od młodzieńczej wściekłości. Nawet momentami ją przewyższa, bo, choć wiele z kasandrycznych przepowiedni autora jednak się nie spełniło, to stało się tylko dlatego, że więcej problemów zamieciono pod dywan, a cywilizację Zachodu i tak z pewnością szlag trafi. Demokracji dawno nie ma, są kontrolowane plebiscyty i przemoc medialna, a ze wschodnim autorytaryzmem wszyscy się pogodzili. Dwudziestolatkowie z Turcji chwalą się przed kumplami dzieckiem, a ci z Niemiec „ajpodem”. A my, Polacy, jako młody naród (starą, przedwojenną Polskę wyrżnięto, w tym po części na własne życzenie) wciąż mamy szansę, energię, może furtka coraz mniejsza, ale jeszcze jest nadzieja. Jeszcze nie jesteśmy tak dekadenccy jak Zachód (choć bardzo się staramy), ani tak fatalistyczni jak Wschód. A nasze elity, w myśl zasady „dobre, bo niepolskie” raczej cmokają z zachwytu nad Paryżem i klękają przed Moskwą. Tymczasem to my powinniśmy cywilizować jednych i drugich, o!

Dodam jeszcze, że, niejako kontrapunktując absurdalne i pozbawione szans na naprawę polskie życie polityczne, fragmenty poświęcone miłości małżeńskiej i ojcowskiej są pełne autentycznej czułości i stanowią może najpiękniejsze partie powieści. Wartości rodzinne są najważniejsze - pogłębiony opis relacji z własnym ojcem też jest tego dowodem. Wyobraźcie też sobie, cynicy z lewej i inkwizytorzy z prawej, że rozwodnik Rafalski regularnie się modli. I to pięknie, słowami pięknej modlitwy. Jakiej? Zapraszam do książki.

Rafał A. Ziemkiewicz, Zgred, Zysk i S-ka, Poznań 2011

link do księgarni