poniedziałek, 31 stycznia 2011

Konrad T. Lewandowski - Pochwała herezji. Rzecz o metafizyce i wolności w trzech esejach

Jako poszukiwacz pozycji, które scalają w różny sposób metafizykę z fizyką, wiarę z rozumem, naukę z religią, nie mogłem przejść obok filozoficznej rozprawki Lewandowskiego obojętnie.

Dlaczego nigdy nie uda się przeprowadzić wiarygodnego „dowodu” na istnienie bądź nieistnienie Boga? Dlaczego obszar „nieodkrytego” w nauce będzie istniał zawsze, choć owa tajemnica jest „ruchoma” i horyzont niepoznawalnego z każdym nowym odkryciem nie tyle się kurczy, co przesuwa? Dlaczego kompromitują się w rzetelnej nauce zarówno teorie zapewniające nam metafizyczne bezpieczeństwo (Ziemia jako centrum świata etc.), ale też takie, które zakładają całkowity determinizm rządzących człowiekiem sił (typu marksizm czy freudowska psychoanaliza)?

Dlaczego niewiarygodni są zarówno wizjonerzy religijni (może po prostu mają halucynacje?), ale również ateistyczni propagandziści, zwłaszcza ci wykorzystujący do swych celów naukę? Dlaczego w zateizowanym społeczeństwie pojawiają się postacie pokroju Jana Pawła II, a w nadmiernie sklerykalizowanym (co prawda bardziej we własnych głowach) Urbany i inne Wojewódzkie Palikoty? Dlaczego wcale nie tak rzadka jest droga świętego Pawła, ale też Tomasza Węcławskiego czy Stanisława Obirka?

Otóż, według hipotezy Konrada Lewandowskiego, rządzi tym ukryta równowaga sił, za którą stoi metafizyczna Zasada Zachowania Wolnej Woli – nie możemy być przez Boga zmuszani do uwierzenia w Niego, bo byłoby to zaprzeczeniem naszej wolności. Więcej, my też nie możemy nikogo zmuszać czy indoktrynować (do ateizmu też), bo to zazwyczaj przynosi skutek odwrotny do zamierzonego. Dozwolony jest tylko własny przykład, postawa życiowa, nic więcej.

Samo Objawienie zaistniało wręcz w taki sposób, by umożliwić był niekończący się spór pomiędzy ludźmi w nie wierzącymi, a sceptykami - zarówno czas, miejsce, jak i "metoda" wydają się być dobrane nieprzypadkowo. Wygląda to tak, jakby Ktoś nad nami pilnował, by kwestia Boga pozostawała wciąż kwestią wiary… ale też zostawił nam na tyle dużo wskazówek, że odrobina intuicji i zdrowego rozsądku wystarczy, by zauważyć, że „coś z tym światem jest nie tak” i że bez jakiejś metafizyki ani rusz. Uprawianie nauki też wymaga pewnych metafizycznych założeń.

Co do owej Zasady Zachowania Wolnej Woli (ZZWW) - można się powyzłośliwiać i powiedzieć, że co to za wolność, skoro Bóg jest tu stałym kontrolerem owej metafizycznej wagi i ciągle pilnuje, by ani fideizm, ani ateizm nie umarły śmiercią naturalną (i abyśmy mieli całe życie zagwozdkę), niemniej teoria Lewandowskiego wyraża całkiem przytomną intuicję. Poza tym, skoro kwestia istnienia Boga jest kwestią wiary właśnie, nie dowodów – w tym sensie wszyscy jesteśmy agnostykami, ale to już oddzielny temat.

Pewne pytania metafizyczne są raczej nierozstrzygalne - dlaczego w ogóle coś istnieje, dlaczego właściwie zachodzą jakiekolwiek zmiany (nie: JAK zachodzą). Dzięki subtelnej równowadze świata między determinizmem a probabilizmem (chaosem) możliwe jest zarówno przewidywanie efektów naszych poczynań, jak i niewiedza co do kształtu przyszłości.

Esejowi o Zasadzie Wolnej Woli towarzyszą dwa dodatkowe: solidnie naszpikowany terminologią filozoficzną esej tłumaczący, czym właściwie jest poznawanie – otóż następuje ono, gdy „dynamiczny akt poznawalności przemieszcza się pomiędzy bytami potencjalnymi posiadający statyczny akt istnienia” (taa…), i drugi, będący apoteozą twórczości, owej „iskry Bożej” w człowieku. Trochę „za wszelką cenę” bo według autora będziemy sądzeni nie tyle z grzechu („pomyśleć, że Bóg skazuje nastolatków na wieczne cierpienie za uprawianie seksu wydaje mi się olbrzymią herezją” – taki kwiatek) czy z braku posłuszeństwa wobec organizacji, takiej jak np. Kościół Katolicki („wszelkie wielkie systemy i organizacje są złe z definicji” – kolejny kwiatek), co z własnej samorealizacji – z tego, co zrobiliśmy z daną nam wolnością. Przypowieść o talentach jest tu bardzo na rzeczy, choć autor o niej nie wspomina. A im więcej wolności sobie przyznamy, tym większa odpowiedzialność na nas spoczywa – z tym akurat trudno się nie zgodzić.

Trochę o autorskich uprzedzeniach - autorowi czasem zbyt mocno zależy na podkreślaniu swojego protestanckiego dystansu wobec katolicyzmu, na który miejscami sypią się gromy, ale uczciwie przyznam, że i protestantom też się trochę obrywa. Najwięcej jednak niektórym filozofom, zwłaszcza zwolennikom hylemorfizmu (przekonaniu o „realnym” istnieniu Formy), bezmyślnym propagatorom arystotelesowskiej metafizyki (której karierę zawdzięczamy rzekomo… błędowi w tłumaczeniu, bo metafizyki u Arystotelesa nie ma wcale), no i Leszkowi Kołakowskiemu – głównie za bycie autorytetem współczesnej filozofii i za nadmierną analityczność. Do św. Tomasza z Akwinu stosunek autora jest dość ambiwalentny.

A teraz czas na moje złośliwości.

Dlaczego tytuł „pochwała herezji”, skoro książka nawet niespecjalnie jest o tym? Pewnie dlatego, że wszelkie schizmy tudzież nowe ruchy religijne autor uznaje za przejaw naszej wolności właśnie, więc ich nie potępia, a przeciwnie, gorąco chwali. Dalej twierdzi, że owym „nowym ruchem religijnym” był… katolicyzm, gdy odłączył się od prawosławia (tak tak, drodzy katolicy – i wy jesteście heretykami i schizmatykami), ale też protestantyzm, gdy odłączył się od katolicyzmu. Hmm, zatem skoro autor sam przyznaje, że jest heretykiem… czemu właściwie nie ortodoksem? Herezji można wymyślić sto, co zrobiono zresztą setki lat przez Lutrem i spokojnie je „odsiano”. Zamiast modlić się o jedność chrześcijan, Lewandowski sugeruje coś odwrotnego – każdy chrześcijanin może twórczo stworzyć własne chrześcijaństwo, i jeszcze za to Pan Bóg go pochwali. Hmmm…

Nie po drodze mi też z dość faryzejskim przekonaniem autora, że lefebryści, „radiomaryjni” czy inne skrajnie fundamentalne ruchy religijne z pewnością zasługują na piekło, bo zgrzeszyli z powodu „braku miłości bliźniego”. Cóż, może i tak, ale dlaczego autor staje się w tym momencie sędzią ludzkich sumień, skoro właśnie za to sędziowanie krytykuje Kościół katolicki?

Tezę głoszącą, że ascetyczny protestantyzm jest najbardziej twórczą religią uważam za zupełnie nietrafioną – a gotyckie katedry, Kaplica Sykstyńska i Tolkien to pikuś? W tej perspektywie najbardziej twórczy byłby hinduizm, ze względu i na ilość bogów, i na bogactwo ornamentyki w sztuce, tylko – co z tego wynika? Może więc twórczą w sensie ideowym – każdy sobie sterem, żeglarzem i okrętem w lekturze Pisma Świętego? Jasne – przecież na tym polega protestantyzm… Ja to widzę inaczej – bez solidnych studiów czy przynajmniej wykładni Kościoła to z Biblii można wyczytać naprawdę cokolwiek. A że owa wykładnia też zmieniała się historycznie, to już inna sprawa. Nauka też się zmienia, a mimo to zachowuje ciągłość.

Bardzo kształcące jest zapoznanie się z protestanckim punktem widzenia, choćby po to, by poznać niektóre zaskakujące uprzedzenia. Zresztą, mimo wszystko sympatyzuję z autorem, choćby dlatego, że nie po drodze mu ze zwolennikami Inteligentnego Projektu, za którym to głównie protestanci gardłują, podczas gdy katolicy się z teorią ewolucji dawno uporali. Także za odwagę – łączyć fizykę z metafizyką nie jest łatwo, czasem odnoszę smutne wrażenie, że potrafią to tylko fantaści. Tak, autor tej rozprawki jest cenionym pisarzem fantastyki, jeśli ktoś jeszcze o tym nie wie. I doktorantem KUL-u na dodatek.

PS Ciekawych głównych założeń metafizyki autora odsyłam tutaj:


Link do książki - Pochwala herezji


3 komentarze:

  1. Autor nie jest i nigdy nie był doktorantem KUL-u. Jest natomiast doktorem filozofii UKSW.

    "Protestancki" punkt widzenia Autora jest protestancki tylko w jego własnym rozumieniu (tzn. jeśli przez protestantyzm uznać głoszenie herezji za herezją oraz czepianie się katolicyzmu przy każdej okazji, bez dbania o to, czy krytyka jest słuszna, czy nie). Próba zaszczepienia jego teorii na forum "Protestanci", pod hasłem "Protestancka metafizyka" (http://forum.protestanci.info/viewtopic.php?t=1189), nie spotkało się tam z zachwytem innych uczestników. Przewodas po 2008 r. więcej takich prób nie podejmował.

    OdpowiedzUsuń
  2. Paszkwilantom za opinię dziękujemy!
    Od etycznych naukowców oczekuję prezentacji stanowiska bez stawiania warunków wstępnych.
    Przewodas

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój powyższy wpis wymaga wyjaśnienia. noychoH to dr Maciej Zięba z KUL. Zainteresował się moją metafizykę i przez chwilę miałem wrażenie, że wreszcie spotkałem fachowca, z którym mogę podjąć merytoryczną dyskusję o mojej filozofii. On obiecał mi wnikliwą naukową recenzję "Pochwały herezji", ale prace nad nią trzymał w dziwnie ścisłej tajemnicy. Nie chciał żadnej wstępnej dyskusji. Pewnego dnia program Scribd automatycznie skopiował notatki z jego komputera i umieścił je w sieci, a tam znalazła je moja przeglądarka. Było to blisko 100 stron inwektyw pod moim adresem i absurdalnych zarzutów np. że jestem "kryptoateistą". Mnóstwo kategorycznych i gołosłownych zarzutów, wielokrotnie opartych na ignorowaniu argumentów i myśleniu życzeniowym. W najlepszym razie były to nieporozumienia wynikające np. z utożsamienia wolnej woli z Zasadą Zachowania Wolnej Woli. W sumie, dowód monstrualnej nieszczerości i dwulicowości. Dlatego zerwałem z dr Ziębą wszelkie kontakty osobiste i współpracę naukową. On w odwecie odmówił udostępnienia treści referatu na mój temat, który wygłosił na Uniwersytecie Jagiellońskim 31.05.2012.
    Przewodas

    OdpowiedzUsuń

Archiwum bloga