sobota, 22 stycznia 2011

George Alec Effinger - Kiedy zawodzi grawitacja

Powieść Effingera sprzed dwudziestu kilku lat to cyberpunk w stylu retro, taki, w którym nie ma cyberprzestrzeni (!), za to można sobie podczepiać dowolne osobowości – i te „sczytane” z mózgu niemowlęcia czy zwierzęcia, jak i te fikcyjne (James Bond na przykład). Farmakologiczne dopalacze też są na porządku dziennym. Są telefony przenośne, ale już nie wykręca się numerów, tylko wygłasza kody do słuchawki (ha ha ha). Rozpadły się USA i ZSRR, powstał chaos polityczny, jedni polują na zaginionych książąt i chcą restytuować monarchię, inni łączą w jeden organizm polityczny skrajną lewicę i prawicę. No i najważniejsze – chrześcijaństwo jest w zaniku, za to islam rozkwita w najlepsze.

Gdyby rozliczać autora z trafionej futurologii, to politycznie wykazał się niezłą intuicją, nie głosił żadnych tam „końców historii”, tylko wściekłe dążenia narodów do autonomii, do przyznania rosnącej roli religii (w tym islamskiego fanatyzmu, gdyż jednej z ważniejszych postaci marzy się dżihad, który może nastąpić na gruzach starego świata). Gdyby rozliczać powieść z futurologii technicznej – tu już jest tak sobie, a może po prostu miejsc niedopowiedzianych jest więcej (zabawy z mózgiem są tak samo łatwe i podobnie opisane jak uprade’owanie peceta), no i nie znalazłem w końcu odpowiedzi na pytanie, ile właściwie zostaje autonomii po podłączeniu takiej obcej osobowości. Bo jednak świadomość siebie zostaje, choć steruje nami mod Jamesa Bonda. Zamiast osobowości możemy sobie podpiąć mniej ingerujące chipy (zwane w powieści datami) ze znajomością języka obcego czy czegokolwiek. Ale po ich odłączeniu – umiejętności znikają. Zamiast wkuwania do egzaminu – podłączamy odpowiedni moduł do mózgu i idziemy spać.

Pod względem fabuły jest to zwykły kryminał osadzony w futurologicznej scenerii. Jeden trup, potem następny, no i kto za tym wszystkim stoi. Stopniowo objawi się naszym oczom intryga polityczna. Akcja nie jest specjalnie porywająca, nie jest jednak też wyjątkowo nudna, parę twistów fabularnych się znajdzie, związanych zwłaszcza z niepewnością „kto jest kim”, bo owe moduły osobowościowe umożliwiają dowolne niespodzianki. Może to zresztą świadome nawiązanie do motywu (arabskiego?) maski, przebrania – dziewczyna, która okazuje się księciem etc. 

Choć ten zupełny brak świata wirtualnego w powieści należącej do cyberpunku może przeszkadzać (Neuromancer Gibsona powstał kilka lat wcześniej, a tam kowboje cyberprzestrzeni śmigali aż miło), nie ma też robotów, cyborgów etc.,  tylko te rozmaite zabawy z mózgiem plus dopalacze - pamiętajmy, że książkę wydano w Polsce 20 lat po jej premierze. I że jest częścią trylogii, ale wydawca zrezygnował z kontynuacji.  Jednak jest to powieść dość ważna, choć raczej jako symptom ówczesnych konwencji (Łowca androidów Dicka też się kłania, a także inne futurystyczne miasta-molochy) niż jako w pełni oryginalny głos indywidualisty.

(recenzję pisałem w lipcu 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga