Powieść Effingera sprzed dwudziestu kilku lat to cyberpunk w stylu retro, taki, w którym nie ma cyberprzestrzeni (!), za to można sobie podczepiać dowolne osobowości – i te „sczytane” z mózgu niemowlęcia czy zwierzęcia, jak i te fikcyjne (James Bond na przykład). Farmakologiczne dopalacze też są na porządku dziennym. Są telefony przenośne, ale już nie wykręca się numerów, tylko wygłasza kody do słuchawki (ha ha ha). Rozpadły się USA i ZSRR, powstał chaos polityczny, jedni polują na zaginionych książąt i chcą restytuować monarchię, inni łączą w jeden organizm polityczny skrajną lewicę i prawicę. No i najważniejsze – chrześcijaństwo jest w zaniku, za to islam rozkwita w najlepsze.

Pod względem fabuły jest to zwykły kryminał osadzony w futurologicznej scenerii. Jeden trup, potem następny, no i kto za tym wszystkim stoi. Stopniowo objawi się naszym oczom intryga polityczna. Akcja nie jest specjalnie porywająca, nie jest jednak też wyjątkowo nudna, parę twistów fabularnych się znajdzie, związanych zwłaszcza z niepewnością „kto jest kim”, bo owe moduły osobowościowe umożliwiają dowolne niespodzianki. Może to zresztą świadome nawiązanie do motywu (arabskiego?) maski, przebrania – dziewczyna, która okazuje się księciem etc.
Choć ten zupełny brak świata wirtualnego w powieści należącej do cyberpunku może przeszkadzać (Neuromancer Gibsona powstał kilka lat wcześniej, a tam kowboje cyberprzestrzeni śmigali aż miło), nie ma też robotów, cyborgów etc., tylko te rozmaite zabawy z mózgiem plus dopalacze - pamiętajmy, że książkę wydano w Polsce 20 lat po jej premierze. I że jest częścią trylogii, ale wydawca zrezygnował z kontynuacji. Jednak jest to powieść dość ważna, choć raczej jako symptom ówczesnych konwencji (Łowca androidów Dicka też się kłania, a także inne futurystyczne miasta-molochy) niż jako w pełni oryginalny głos indywidualisty.
(recenzję pisałem w lipcu 2010)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz