sobota, 22 stycznia 2011

Manfred Lutz - Bóg. Mała historia Największego

Ze znanych mi książek, nazwijmy je, popularno-teologicznych, książka Lutza cierpi na największy wszystkoizm, co może być wadą albo zaletą. Dla rozpoczynających swoją przygodę z teologią jest to pozycja znakomita, o żywej narracji, pełna barwnych anegdot, czasem tylko autor wpada w filozoficzno-teologiczny, specjalistyczny żargon.

O Bogu można pisać z olbrzymiej ilości perspektyw. Oto niektóre z nich – perspektywa ateisty, teologa, filozofa, naukowca, psychologa, artysty, a nawet… dziecka. Każdą z tych perspektyw można bardziej doprecyzować – co innego o Bogu powie filozof-egzystencjalista, co innego zaś pasjonat Nietzschego (o którym w książce jest wyjątkowo dużo). Lutz próbuje ukazać nam wszystkie te perspektywy, ukazując też zmienność historyczną każdej z nich. Dla mnie osobiście najciekawsza była skrótowa wersja historii Boga naukowców – Lutz przedstawia ważkie argumenty na temat tego, że tylko chrześcijaństwo mogło przygotować grunt pod postęp naukowy, ponieważ tylko ono było wystarczająco racjonalne. To, co chrześcijaństwo przejęło z filozofii greckiej, było właściwie nie tyle pogańskie, co ateistyczne (dla Greków Sokrates był ateistą; mało tego, dla Rzymian był nim. . . Jezus, nie uznający w końcu rzymskich bogów). Średniowiecze było o wiele bardziej tolerancyjne wobec innych poglądów niż późniejsze epoki (faktycznie – wojny religijne i palenie na stosach zaczęło się jednak trochę później). Proces Galileusza – porównajcie w Wikipedii datę jego śmierci, gdy rzekomo miał powiedzieć „a jednak się kręci”, a datę wprowadzenia kalendarza gregoriańskiego, który zaaprobował papież po długiej konsultacji z naukowcami – to naprawdę nie było tak, że Kościół był głuchy na naukę, może tylko wymagał od naukowców więcej dowodów niż oni sami; no i nie chciał, by nadmierny racjonalizm zniszczył w ludziach człowieczeństwo.

Lutz przekonuje też , że teorie Plancka i Einsteina spowodowały radykalny krach determinizmu i materializmu, wprowadzając prawa prawdopodobieństwa zamiast zegarowego mechanizmu, którym kierował Bóg deistów. Zresztą, ten krach to zasługa już Darwina, według którego przypadkowe (!) mutacje są przecież podstawą ewolucji. Obecnie nauka, operująca prawdopodobieństwem, zostawia więc furtkę dla możliwości istnienia cudów – choć cuda owe nie są kwintesencją chrześcijańskiej wiary.

Co jednak najważniejsze, wszystkie te wspomniane na początku perspektywy są w pewnym sensie dowodem ludzkiego egoizmu i przekonania, że Boga można jakoś „poznać” i włożyć do szuflady. Kłania się przed wiarą prostego człowieka, któremu obce są te okrutne dylematy, a dla którego podstawową zasadą jest kochać bliźniego. Święty Tomasz z Akwinu każde swoje teologiczne pomysły „testował” na starej, niepiśmiennej, bogobojnej kobiecinie – uznanie przez nią jego teologii za wartościową było pierwszym sprawdzianem jej wartości.

Jest to bardzo dobra książka dla początkujących, która z pewnością poszerzy pole widzenia, obalając wiele obiegowych mitów. Może być więc punktem wyjścia do kolejnych lektur - czy to z historii religii, czy z teologii. Przypomina też o głębokiej pokorze, jakiej wymaga poznawanie Niepoznawalnego i skłania do pytań, na ile sami stworzyliśmy sobie obraz Boga, w którego wierzymy, bądź w którego wierzyć przestaliśmy – albo na ile ten wizerunek Boga to produkt konkretnych, historycznych czasów.

(recenzję pisałem w sierpniu 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga