sobota, 22 stycznia 2011

Marcin Wolski - Jedna przegrana bitwa

Powieść Wolskiego przedstawia alternatywną historię, której punktem wyjścia jest przegrana przez Polaków Bitwa Warszawska w 1920 roku. To ciekawy paradoks, że w polskiej literaturze bitwa ta pozostaje praktycznie białą plamą (wyjątek – „Lewa wolna” Mackiewicza), pomimo że historycy zgodnie uważają, że radykalnie zmieniłaby ona losy świata i jest jedną z najważniejszych bitew w historii. Wolimy kultywować nasze narodowe piękne klęski niż piękne zwycięstwa?

Wolski chce przywrócić nam pamięć o tej bitwie, choć czyni to w przewrotny sposób, pokazując nam, czegośmy uniknęli. Przedstawia w tej fantastycznej historii świat, gdy bolszewizm pochłania całą Europę – w końcu jego celem było niesienie internacjonalistycznej rewolucji „uściskanym narodom”. Do końca la trzydziestych XX wieku powstaje Eurosojuz (EZSR), a Francja, Włochy, Hiszpania stają się sowieckimi republikami. Francuzi rządzą za to w Afryce (Departament Wolnej Francji), kolonializm – waloryzowany pozytywnie - kwitnie tam jak się patrzy i wszyscy -  tubylcy i kolonizatorzy - na tym zyskują (wielokulturowość jak żywo taka sama jak w dzisiejszej Francji, tylko z przeciwnym kierunkiem kolonizacji). Tymczasem Ameryka, niejako w odpowiedzi na sowieckie zagrożenie, radykalizuje kurs -  jej prezydentem zostaje magnat prasowy Randolf Hearst (pierwowzór Obywatela Kane’a) i tworzy trochę faszyzujące państwo policyjne. Oczywiście bez przesady, nie ma tam takiego zamordyzmu, ale inwigilacja jest na porządku dziennym, Murzynów wysyła się do zarządzania Ameryką Południową (z czym nieźle sobie radzą), a Żydów odsyła do Izraela.

Ciekawie Wolski zarysował dzieje Kościoła. W Eurosojuzie schodzi on do katakumb i silnej konspiracji, zresztą, na świecie też źle się miewa - po upadku Watykanu dwóch papieży rości sobie prawo do tego tytułu, a odpowiednik Jana Pawła II – Jan Pawłowicz – zakłada w Ameryce radio Wolna Polska, oczywiście w Polsce zagłuszane, ale niosące nadzieję światu i – zwłaszcza – Polakom. Postać Jana Pawłowicza jest już czystą hagiografią, dokonuje on prawdziwych cudów, otacza go aura osoby naprawdę „nie z tej ziemi”, godzi zwaśnionych antypapieży, powstrzymuje młodzieżową rewoltę lat sześćdziesiątych, postuluje całkowite zniesienie telewizyjnej reklamy (!), wreszcie wpływa na przemianę duchową głównego bohatera. Co do tegoż bohatera – Marcina Wolaka – mamy w powieści silne sygnały, że jest on alter ego autora, ponieważ został obdarzony wieloma cechami Wolskiego, poczynając od podobnego nazwiska, poprzez cytowanie autentycznych pamiętników ojca (uczestnika Bitwy Warszawskiej), na wprost podanych elementach biograficznych kończąc (kariera radiowa, paranie się fantastyką – jego znany z naszej rzeczywistości „Matriarchat” w alternatywnym świecie zostaje sfilmowany i zdobywa nawet kilka Oskarów).
Łatwo dostrzec w powieści schemat inicjacji, charakterystyczny m.in. dla fantastyki socjologicznej – od nieświadomości do buntu, od radosnego popierania systemu do kontestacji, od „nie wiem” do „wiem” (określenie Parowskiego) – bohater nie zdaje sobie początkowo sprawy, że otacza go fikcja i kompletne sfałszowanie historii, stopniowo jednak otwiera oczy na rzeczywistość. Służy temu zarazem zapoznanie się z pamiętnikami ojca, ale też jednoczesna „inicjacja religijna” – spotkanie chrześcijan i zapoznanie się z nauką Kościoła. Z medialno-politycznego matrixa możemy się uwolnić poprzez tradycję i religię – tak bym określił najważniejsze przesłanie książki. Inna sprawa, czy wszyscy czytelnicy się z tym zgodzą.
Niestety, o samej Bitwie Warszawskiej jest w powieści niewiele, trochę więcej dowiemy się z posłowia. Według Wolskiego zresztą wygraną zawdzięczamy nie tyle „cudowi”, co znakomitemu dowodzeniu Piłsudskiego, i to mu w pierwszej kolejności należy się chwała (dla równowagi – Rosjanin Wiktor Suworow w „Lodołamaczu” twierdzi, że przyczyną rosyjskiej klęski były raczej rażące błędy sowieckich dowódców niż geniusz Piłsudskiego).

Powieść czyta się świetnie, mamy szczegółowo rozpisaną alternatywną historię polityczną świata dla fanów takich spekulacji, sporo akcji (w tym brawurowa ucieczka przez Saharę do wolnego świata), dobrze oddaną atmosferę PRL-u do kwadratu, trochę wątków romansowych też się znajdzie. Przyznam, wizja Wolskiego poraża swym rozmachem i sprawia wiarygodnie wrażenie, że gdyby zmienić ten jeden element historycznej układanki (przegrana Bitwa Warszawska), tak mógłby wyglądać świat. Wolski twierdzi, że w tej powieści dał upust swemu czarnowidztwu, ale – czy ja wiem? Choć Polska jako państwo przegrywa, wygrywa na tym polska emigracja pod duchową opieką Jana Pawłowicza, a Polacy brak suwerenności odbijają sobie z nawiązką, zasiadają w amerykańskim Kongresie, są gubernatorami etc., a nasi filmowcy podbijają Hollywood (podobnie jak w „Lodzie” Dukaja, gdzie trzęśliśmy carską Syberią). Wygrywa wreszcie bohater – Wolak/Wolski, któremu udaje się poznać prawdę, uciec z sowieckiego obozu, zrobić karierę w Ameryce, aż wreszcie, z inspiracji Jana Pawłowicza, doznać ostatecznej przemiany duchowej. Wtedy to, gdy ksiądz Jerzy Popiołek (chyba wiadomo, o kogo chodzi) proponuje mu mniej komercyjne spożytkowanie talentów dziennikarsko-literackich, ten pyta retorycznie „tylko co wam może pomóc człowiek słabej wiary, były chwalca Dzierżyńskiego, goniący za życiowymi uciechami hedonista, spec co najwyżej od fantastyczno-naukowych historyjek?” Czy są to słowa Marcina Wolaka, czy raczej spowiedź Marcina Wolskiego, usprawiedliwiającego przed czytelnikami własny epizod z PZPR, a obecnie jednego z najradykalniejszych antykomunistycznych pisarzy? Jest to zatem chyba najbardziej osobista książka autora.

(recenzję pisałem w listopadzie 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga