
Mamy więc takie zapyziałe niby-średniowiecze, tak jak je sobie wyobraża autor, gdzie oczywiście dobrych naukowców tępi zły Kościół. Oczywiście nie pada ani słowo, jaki to Kościół, ale przecież wszyscy wiedzą, że rzymskokatolicki. Dla kamuflażu nic nie wiadomo też o treści jego wiary, poza tym, że oczywiście zwalcza z całych sił naukę, a jego najważniejsze (jedyne?) dogmaty to iluś-tam-dniowe stworzenie, płaska ziemia, gwiazdy jako dziury w niebie itd. Te partie powieści lecą taką propagandą, stereotypem i uproszczeniem, że szkoda pisać; pewnie, że bywało różnie, ale bez przesady.
Wracając do powieści. W tym niemiłosiernie rozbudowanym wątku dwóch królestw istnieje też SF, choć to raczej retro SF – królestwa owe raptem dostają niezłego technologicznego kopa i w szybkim tempie (raptem kilkaset stron) przeskakują kilka „naszych” stuleci rozwoju (jako że karabiny i inne pistolety nie są dla nas specjalnie fantastyczne, autor tu trochę kombinuje z Broniami, których u nas nie było). Jednym z bohaterów (najsympatyczniejszy i najłatwiejszy do czytelniczej identyfikacji) jest taki młody i ciekawy świata naukowiec, który odkrywa teleskop, poznaje prawdziwą naturę gwiazd etc . – wszystko w duchu Odkrywanej Prawdy Najprawdziwszej , ale oczywiście wstrętni i dogmatyczni urzędnicy Kościoła zrobią wszystko, żeby odkrycia nie ujrzały światła dziennego. Na stos!
Struktura fabularna przypominała mi trochę Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza – tylko że zamiast fantasy mamy właśnie taką powieść fantastyczno-polityczno-historyczną, na zmianę ze space operą. Ów wątek intryg politycznych i walk z wrażym królestwem wlókł się ruski rok świetlny i zupełnie mnie nie obchodził, nikomu nie kibicowałem, zwłaszcza, że okazało się, że nie bardzo jest komu, początkowy konflikt Śródziemia z Mordorem okazał się konfliktem Jagiellonii z Górnikiem.
Powieść jest zatem okrutnie nierówna, trochę jej monotonię wynagradza ostatni rozdział, cofający nas wieki wstecz i tłumaczący, co tak naprawdę zaszło na naszej planetce, w wyjaśnieniu słuchać echa Solaris i Niezwyciężonego… tyle że AD 2009 to już nie jest plus; odniosłem wrażenie, z niewielkimi zmianami ta powieść mogłaby się ukazać kilkadziesiąt lat temu, a na pewno kilkanaście.
Jeszcze jedno – autor pisze (podobno dobre) książki dla młodzieży. Widać to w powieści, niestety – sporo partii to taka Verne’owska radosna „fantastyka odkrywcza” z młodym, jurnym bohaterem, radośnie odkrywającym ukryte tajemnice wszechświata, potem – fatalistyczna i ponura opowieść, gdzie właściwie nie ma zwycięzców, a trup ściele się gęsto i leży pokotem. Niczemu to jednak nie służy, poza zakończeniem fury wątków, z którymi właściwie nie wiadomo, co zrobić. Ta zmiana nastroju jest naprawdę radykalna. Owe początkowe wątki wydają się być lepiej napisane.
Podsumowując – Kameleon raczej nie zadowoli ani fana SF, ani fantasy – choć ze względu na fabułę (nie na czasoprzestrzeń) bliżej powieści do fantasy, pomimo nieobecności magii i innych latających talerzy czarodziejskich. Dla fana czytadeł może być zbyt skomplikowana i ponura, dla fana ambitnej fantastyki – nie wnosząca wiele nowego. Wspomniany Pan Lodowego Ogrodu łączy takie nieprzystające konwencje (i oczekiwania różnych czytelników) zgrabniej, ciekawiej i nowocześniej. A też Vertical tego samego autora mam za lepszy, biorący się za bary z fizyką kwantową i z ciekawszym pomysłem.
(recenzję pisałem w marcu 2010)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz