sobota, 22 stycznia 2011

Olga Tokarczuk - Prowadź swój pług przez kości umarłych

Prościutka historia kryminalnopodobna, ale napisana dość ładnym językiem, a w warstwie ideowej na tyle „outsiderska” i „heretycka”, że z pewnością znajdzie sporo czytelników wśród egzaltowanych nastolatków i starych panien. Dzisiaj być heretykiem jest o wiele łatwiej niż ortodoksem, stąd zapewne popularność autorki na salonach literackich. Zachęcony tą popularnością i tym, że w młodości dosyć lubiłem jej twórczość, sięgnąłem po najnowszą powieść. Cóż - to, co nastolatek ma za objawienie, stary zgred ma za kompletne dyrdymały.

Powieść jest interesująca jedynie jako przejaw kompletnie mi obcej mentalności, nazwijmy ją astrologiczno-buddyjskiej. Historię widzimy oczami emerytowanej nauczycielki, Janiny Duszejko, mieszkającej samotnie gdzieś na krańcach Polski (Kotlina Kłodzka); zapewne ta postać to w dużym stopniu alter ego autorki. Ów sielankowy klimat przerywa seria brutalnych morderstw, no i wszystko wskazuje na to, że ich sprawcami były… zwierzęta, tak przynajmniej wnioskuje nasza bohaterka. Oczywiście nikt jej nie daje wiary; czytelnik zresztą też ma z tym problem. Jest to rzekomo taka wendeta pokrzywdzonych przez człowieka saren, lisów i żuków – każdy z zamordowanych parał się albo kłusownictwem, albo myślistwem (bez różnicy dla autorki), albo łapaniem myszy i częstym stosowaniem muchozolu z prusakolepem.

Fabuła jak fabuła, wyjaśnienie tej kryminalnej zagadki znajdziemy w zakończeniu powieści, ale to, co w powieści najciekawsze to właśnie owe odbicie mentalności. Według mnie jest to więc powieść idei, niestety szkoda, że tylko jednej. Chodzi o gnozę, reprezentowaną w powieści przez astrologię, która to, z zupełnie niezrozumiałych mi powodów, wciąż rajcuje różne mądre głowy. Porządny horoskop (właściwie kosmogram) rzekomo umożliwi nam wgląd w nasze życie, poznanie daty śmierci, a jeśli nie daty, to okoliczności; determinuje to, czym się w życiu zajmiemy itd. Zastanawiacie się, co na nas wpływa bardziej – geny, wychowanie, kultura? Nic z tych rzeczy, pada odpowiedź, wpływa na nas to, że w momencie narodzin mieliśmy Plutona w trzecim domu, ascendenta w Baranie, a Merkurego na Wadze. W powieści mamy też fascynującą każdego biologa z podstawówki tezę o dziedziczeniu cech nabytych, a jakże.

 Jako chrześcijanin i racjonalista stanowczo protestuję – nieprzypadkowo w powieści obrywa się jednym i drugim, a ksiądz jest tam postacią wyjątkowo niesympatyczną, policjanci też wypadają niewiele lepiej.
Nie podobały mi się też spore fragmenty o cierpieniu zwierząt i roślinek (a tak tak, roślinki też mają swoją duszę – wegetarianie uważajcie!). Odniosłem wrażenie, że ludzi to właściwie mniej szkoda niż ginącej odmiany jakiegoś chrabąszcza. Uwielbienie przez narratorkę cierpiącej (z winy człowieka lub Boga) natury idzie w parze z pogardą dla świata – lepiej uciec w kąt i pielęgnować swoją odmienność, dziwność i samotność; ludzie zawodzą, życie to tylko cierpienie, a wysiłek i tak nie ma sensu.

Tytuł – akurat udany – jest zaczerpnięty z poezji Williama Blake’a, o którym jest w powieści sporo, i gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że jego cytowane wiersze to najlepsze fragmenty książki, nota bene wśród naukowców teorie tak gloryfikowanego przez autorkę Junga maja podobny status do wizji Blake’a właśnie – urokliwe i poetyckie, ale przecież zupełnie nienaukowe.
Jeśli biorę do ręki powieść Wolskiego czy Pilipiuka, obdarzoną piętnem literatury popularnej (więc gorszej), najczęściej dostaję taką literaturę. Jeśli biorę do ręki książkę Tokarczuk, spodziewam się jednak literatury wyższych lotów – pisarka ta ma taki status na salonach, o którym wspomniani autorzy mogą tylko pomarzyć . I co dostaję? Takie sobie rozwlekłe czytadełko na kilka godzin, którego lepiej nie traktować poważnie.
Jeśli potraktować powieść na sucho, dystansując się od tej horoskopowo-ekologicznej otoczki, może jednak – przyznam - być umiarkowanie ciekawa. Naprawdę chciałbym uwierzyć, że poglądy bohaterki nie są poglądami autorki (niestety z innych książek i wypowiedzi wiem, że najprawdopodobniej są). Jeśli jednak lubimy być traktowani poważnie, i poważnie traktujemy tzw. przesłanie utworu – to możemy niechcący przesiąknąć spora dawką głupot (i, nie daj Boże, w nie uwierzyć).

Odradzam czytanie młodym duchem – można się zdołować kosmicznym determinizmem i wizją świata jako łez padołu. Lepiej przeczytać wspomnienia z łagrów albo porządny horror – wtedy życie nabierze właściwych proporcji. Zaś wyznawcom teorii, że miejsce Plutona w chwili naszych narodzin determinuje nasze życie składam życzenia zdrowia, szczęścia oraz pomyślności.

PS. Dzisiaj, tydzień po katastrofie pod Smoleńskiem, w New York Times ukazał się artykuł Tokarczuk… nie, nie o tym, że horoskop pasażerów pechowego samolotu (no, niech choćby 10! A choćby i jednej!) jednoznacznie przewidywał tego dnia śmierć , ale o… szkodliwości, infantylności i „szamańskości” (!!!) naszych zachowań w obliczu tragedii, o głupocie polskiego mesjanizmu i „anachronicznej mentalności” Kościoła Katolickiego itp. W ten sposób autorka zakwestionowała cały sens żałoby narodowej. Wypominanie tego przez autorkę, która zawsze dystansowała się od racjonalizmu, stojąc po stronie intuicji, uczucia i nieświadomości zbiorowej… resztę dopowiedzcie Państwo sami.

(recenzję pisałem w kwietniu 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga