W porównaniu z ilością książek, czytanych kiedyś przeze
mnie na polonistyce, teraz czytam okrutnie mało – średnio jakieś pięć do
siedmiu książek miesięcznie w porównaniu do jakichś dwunastu wówczas, nie
licząc fury kserówek… naprawdę się zastanawiam, kiedy miałem na to czas. Oto,
jak wygląda mój czytelniczy czerwiec 2012:
Otto Basil – Brunatna rapsodia
Sergiusz Bułgakow – Cuda Ewangelii
Waldemar Łysiak – Satynowy magik
Drew Magary – Nieśmiertelność zabije nas
wszystkich
Łukasz Orbitowski – Widma
Wit Szostak – Poszarpane granie
Wit Szostak – Dumanowski
Brunatna
rapsodia to kolejna pozycja z
cyklu alternatywnej historii pt. „Hitler wins”. Co prawda nie tak dobra jak Człowiek z wysokiego zamku Dicka, ale na
pewno lepsza od zbyt prostego Dźwięku
rogu Sarbana i nawet od Vaterlandu
Harrisa. Ciekawe w Rapsodii jest bardzo
silne podkreślenie okultystycznego aspektu nazizmu, ciekawe połączenie światowego
nazizmu z rasową fantastyką postapokaliptyczną (tak, atomówki sypią się gęsto),
gdzie pobrzmiewają jeszcze echa zimnej wojny (książka powstała w latach
siedemdziesiątych ), a już finał to rozpad wszystkiego i beznadziejny fatalizm
po zagładzie a’la Ostatni brzeg czy Droga.
Cuda
Ewangelii Bułgakowa to teologia
prawosławna sprzed stu lat wydana przez katolicką Frondę – spojrzenie na
tytułowe cuda jest rodem z SF (wiem, to moje skrzywienie czytelnicze). Wszystkie
cuda ewangeliczne ukazane są jako wcale nie wykluczone dla człowieka, ponieważ
odpowiada za nie „pierwiastek ludzki” Chrystusa, nie „pierwiastek boski”, w końcu apostołowie też je ochoczo czynili. A Jezus przecież powiedział, że „dzieła,
jakie ja czynię, i wy czynić będziecie, a nawet większe”. Nieśmiertelności nie
trzeba się bać, a granicą ludzkich mocy jest wskrzeszenie zmarłych (Łazarz się kłania).
Magię definiuje Bułgakow jako właściwą człowiekowi władzę nad przyrodą (!),
przy czym „biała” czyni rzeczywiste cuda i nie ogranicza ludzkiej wolności, a
„czarna” daje fałszywe znaki i ową wolność ogranicza.
Nieśmiertelność
zabije nas wszystkich Magary’ego
– wychodzi, że autor piszący do Playboya
i Penthouse’a bardziej boi się
stojącej być może za zakrętem nieśmiertelności niż ortodoksyjny Bułgakow, ot,
taki paradoks. Powieść ta to fantastyka bliskiego zasięgu, w której XXI wiek stoi
pod znakiem odkrycia specyfiku powstrzymującego starzenie się. Wówczas to
pojawiają się całkowicie nowe problemy etyczne (zatrzymanie dorastania
kilkuletniej dziewczynki przez kochającą matkę czy wstrzykiwanie specyfiku
zwierzakom domowym). Generalnie koncept przynosi dużo więcej szkody niż
pożytku. Tylko dlaczego cała reszta postępu stoi w miejscu i w 2090 roku mamy
wciąż rok 2010, te same internety, blogi i maile, trudno powiedzieć. Ale
książka nie jest zła, choć dla miłośnika SF nie jest żadnym wyzwaniem i
czyta się ją wręcz zbyt łatwo – co może być jednak zaletą dla nie-SFanów. No i
jest znaczącym (i kolejnym) przykładem lęku przed nadchodzącym postczłowiekiem.
Do Łysiaka mam słabość, okołomalarskie eseje w MW (Muzeum
Wyobraźni) to rewelacja, choć, gdy Łysiak wścieka się na politykę, czasem
irytuje mnie jego jednostronność i obsesyjność (choć często ma rację, niestety).
W Satynowym magiku bawi się Doktorem Faustusem czy Faustem (podobnie
jak Szyda w Fausterii), umieszcza
historię w latach 30-tych XX wieku i chodzi mu raczej o diabelskość ogólnototalitarną,
czyli hitlerowską i stalinowską (i postępową, dzisiejszą też),
połączoną/wynikającą z ludzkiej skłonności do głupoty, zabawy,
nieodpowiedzialności i relatywizmu etycznego. Smakowite anegdotki, wątki
poboczne i popisy erudycyjne, ale Satin mówiący Łysiakiem (w wersji czasem co
prawda bardziej cynicznej) to albo zapomnienie się autora albo celowy chwyt,
sugerujący pewną „obosieczność” nadmiernego oczytania, bo, jak pisał Jęczmyk, do
wszystkiego, co złe, dochodzi się własnym rozumem. Bardziej jeszcze niż u Szydy
ciężar erudycji przygniótł postaci i fabułę, ale nawet tylko dla owych smaczków
warto przeczytać.
W Widmach
Orbitowskiego Powstania Warszawskiego nie ma, ponieważ ingerencji sił
nadprzyrodzonych zawdzięczamy przymusowy pacyfizm pierwszego sierpnia –
przestaje działać broń u każdej ze stron. Potem mamy lata pięćdziesiąte i
inwazję innej rzeczywistości wdzierającą się w losy alternatywnego Krzysztofa
Kamila Baczyńskiego, rozdartego pomiędzy żoną Basią i obecną kochanką Hanią. Tak, jakby
wytrącona z torów historia zaczyna upominać się o swoje, i nawet odbudowa
Warszawy skażona zostaje jakimś depresyjnym fatalizmem. Wysoka poprzeczka,
okrutnie dużo udziwnionej fantastyki i „twardej, męskiej rzeczywistości” w
stylu Orbitowskiego. Początek powieści i finał satysfakcjonuje najbardziej,
środek jest trochę zbyt rozwlekły, ale ważna książka, choć takiego zachwytu jak
kiedyś Tracę ciepło u mnie nie
wzbudziła.
No i dwie pozycje Szostaka, zaległe Poszarpane granie (ładna dwuznaczność
tytułu w książce góralsko-muzycznej) i nowy Dumanowski.
Szostaka biorę wszystko, choć najbardziej go cenię wciąż za Oberki do końca świata – zgranie języka,
oryginalności świata i „czytelniczej wciągalności” udało się tam najlepiej. Pomimo
pozornej prostoty jego proza jest wyrafinowana okrutnie. Weźmy Poszarpane granie – raz mamy to świat
„przedchrześcijański” (częste wzmianki o Jedynym), innym razem, po narodzinach
mitu, przechodzący płynnie w teraźniejszość – czyli i Tolkien (Silmarillion) i Marquez (Sto lat samotności). Aha, trochę to też
taka „historia filozofii po góralsku” – co opowieść, to inny morał i inne
spojrzenie na rzeczywistość. Dodajmy do tego baśniowość i metatekstowość – o tej
prozie powinny powstawać magisterki i doktoraty. Dumanowski natomiast mitologizuje dziewiętnastowieczną, rozbiorową
historię Polski – Rzeczpospolita Krakowska to u niego jakaś ostoja
mieszczańskiej (mitycznej?) polskości.
Plany na lipiec – zacząłem Alkaloid Aleksandra Głowackiego i Atlas zbuntowany Ayn Rand, choć za skończenie tej drugiej pozycji w
szybkim tempie nie ręczę. Trochę zaległości z Uczty wyobraźni (MAG) – Bacigalupi (Nakręcana dziewczyna; Pompa numer sześć) i MacLeod (Pieśń czasu; Podróże). Szaniawski (Ikar; Wyspa) i Gombrowicz (Kosmos) – tytuły, których nie zmiażdżył walec
krytyki Lema w Listach (do Mrożka). Boża plantacja. Historia utopii
amerykańskiej Tomasza Żyro – temat mnie zaciekawił po Imionach Boga Dominiki Oramus, a i też chyba z pozycją Rand będzie
miał wiele wspólnego. No i coś dla relaksu wakacyjnego, bo wymienione tytuły
mogą się do tego celu nie nadawać – może Słońce
słońc Schroedera czy Szaleństwo
aniołów Kate Griffin, dla orientacji w temacie dzisiejszej typowej SF
(space opera?) i urban fantasy, bo do tego, co typowe, sięgam rzadko. Nie wiem,
czy lekki jest Herrenvolk Uznańskiego
– przeczytam na pewno, bo nominacja do Żuławskiego jest dla mnie ważniejszym kryterium niż zajdlowska.
Oj, Basil jest lepszy (niestety?) od Dicka w wizji piekielnego czarnego wręcz świata. Dick jest jakoś tam może nawet optymistyczny, Basil drąży smolisty klimat.
OdpowiedzUsuńKwestia gustu, na pewno powieść Basila jest zbyt mało znana, a Dick jakoś tam się do zbiorowej świadomości przedostał. Dick też nie był optymistyczny; cała ontologia świata potrafi się u niego wykrzaczyć, nie tylko porządek cywilizacyjny, jak u Basila. Przy czym całościowo patrząc, Disk próbował jakoś ten fatalizm czy entropię przezwyciężyć swoimi i nieswoimi herezjami, i-chingami czy ubikiem, a Basil, odniosłem wrażenie, uległ chwilowej modzie na egzystencjalizm ówcześnie panujący.
OdpowiedzUsuń,,Satynowy magik" rewelacyjny. A odnośnie anegdot - zgadzam się, były pierwszorzędne. Ołówek stępiłam, bo cały czas tworzyłam notatki i bazgrałam w spisie treści dopisując coraz to nowe hasła:)
OdpowiedzUsuń