Po epickim Czasie
niedokonanym Bronisław Wildstein proponuje nam kryminał z posmoleńskim
sporem o krzyż na Krakowskim Przedmieściu w tle. Worldbuilding ten sam, znany
już z Doliny nicości (znów pojawia
się m.in. „Słowo” Bogatyrowicza) – czyli niby-Polska, ale z kluczem. Ukryty nic nie mówi na temat sensowności
bądź nie „zamachowych” teorii – bo też nie o zamach tu chodzi, a o rozliczenie
z III RP. Sama historia kryminalna, choć zgrabna, wydaje się być raczej
wabikiem na czytelników np. Miłoszewskiego niż najważniejszym i najciekawszym
elementem Ukrytego.
Ostrze krytyki wymierzone jest w polski salon
pełen układów i układzików, niemoralne autorytety moralne i przymusowe „doganianie”
Europy, ideowe, a nie cywilizacyjne. Prokurator ucina śledztwo w sprawie trzech
morderstw tylko dlatego, że może ono uderzyć w „wybitnego polskiego artystę”, a
przecież wszyscy wiedzą, co wolno wojewodzie. Środowisko artystów czy polityków
cechuje gigantyczny cynizm i pogarda dla podludzi – czyli między innymi tych,
którzy modlą się pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. Możliwe jest co prawda
przewartościowanie etyki dokonane przez pochodzącego z tego środowiska piarowca,
Juliana Rosę, zaangażowanego w śledztwo właściwie przypadkiem i z osobistych
powodów, ale taki coming-out spotyka się od razu z ostracyzmem otoczenia, podobnie
jak najmniejsza oznaka empatii wobec „oszołomów” spod krzyża. Policjant Jerzy
Tatar, także zaangażowany w śledztwo, za elementarną i „pozaukładową” uczciwość
płaci niemożliwością awansu. Obaj natrafiają na mur niechęci, chcąc dojść do
prawdy o morderstwie. W finale odkryją sprawcę, ale ani ci nie zostaną
ukarani, ani detektywi nagrodzeni – owo rozwiązanie bardziej jest ukłonem w
stronę konwencji i oczekiwań czytelnika, bo satysfakcji bohaterom bynajmniej
nie przyniesie. Wychodzi na to, że postpeerelowski system (System?) generuje zło,
nieuczciwość i niemoralność w nieporównanie większym stopniu niż Kościół czy
korporacje, ale mało kto to dostrzega, bo przecież „jest super, jest super,
więc o co ci chodzi”, mamy super prezydenta itd.
Już od jakiegoś czasu tematem, z którym polska
literatura powoli się oswaja, jest Smoleńsk; wygląda na to, że temat nie
podzieli losu stanu wojennego i trochę o nim powieści i filmów powstanie (a
może też komiksów i gier komputerowych). Sama katastrofa jest w Ukrytym obecna tylko w tle, bo rozchodzi
się o obudzoną Smoleńskiem „duszę polską” i ducha wspólnoty. „Góra”, „ci źli”
tak się owej odrodzonej podmiotowości boją, że rusza akcja propagandowa – należy
wszelkimi sposobami zohydzić pamięć o katastrofie. Krzyż na Krakowskim
Przedmieściu staje się przestrzenią oblężonego sacrum, które trzeba za wszelką
cenę zdyskredytować, sprofanować, ukazać modlących jako najtęższe mohery
opętane przez demony patriotyzmu. Pomogą w tym „nasi” biskupi, autorytety
moralne i wojewódzkopodobni skandaliści, którzy raz na zawsze wybiją Polakom
jakikolwiek patriotyzm z głowy. Spór o krzyż w powieści ukazuje Wildstein jako
przełomowy moment w polskiej „wojnie światów”. Mógł też dopowiedzieć, że niestety,
druga strona dała się podpuścić i grała w grę, której reguł nie ustalała i
zasad nie znała.
Zbrodnia bez kary staje się w powieści modelowym
przykładem patologii III RP, a owe patologie to w dużym stopniu efekt cynizmu,
nihilizmu, nierozliczonego postkomunizmu i miazmatów różnych nieciekawych
ideologii. Można sarkać, pytając, po co powstają takie umoralniające, obrażone
na rzeczywistość i przesiąknięte fatalizmem powieści, ale na oficjalną
propagandę sukcesu dobra jest każda odtrutka. Choć też trzeba przyznać, że przybierana
przez Wildsteina i innych poza obrażonego na świat moralisty i skupianie się na
negatywach nie jest czymś, co ma dużą siłę przyciągania niewtajemniczonych w
mroczne sprawy III RP.
Po przejściu od „salonowego” kryminału w powieść rozliczeniową, rozprawiającą się z patologiami III RP i ze sterowanym kursem antypatriotycznym, Ukryty przechodzi dalej w pełną żaru obronę ginących europejskich, republikańskich i chrześcijańskich wartości. Albowiem rozchodzi się też tutaj o spór poważniejszy, cywilizacyjny, będący bolączką każdego konserwatysty – o sprzeciw wobec "cywilizacji śmierci", polemikę z lewicowym dyskursem, według którego pozbycie się owego moherowego patriotyzmu spod krzyża jest warunkiem doszlusowania Polski do światłej, europejskiej cywilizacji, a patriotycznie nastawieni tubylcy są naszym głównym hamulcowym. Bo przecież od dawna wiadomo, że nie możemy nadrobić cywilizacyjnego opóźnienia przez staruszki z Radia Maryja i faszyzujących patriotów z prowincji.
Po przejściu od „salonowego” kryminału w powieść rozliczeniową, rozprawiającą się z patologiami III RP i ze sterowanym kursem antypatriotycznym, Ukryty przechodzi dalej w pełną żaru obronę ginących europejskich, republikańskich i chrześcijańskich wartości. Albowiem rozchodzi się też tutaj o spór poważniejszy, cywilizacyjny, będący bolączką każdego konserwatysty – o sprzeciw wobec "cywilizacji śmierci", polemikę z lewicowym dyskursem, według którego pozbycie się owego moherowego patriotyzmu spod krzyża jest warunkiem doszlusowania Polski do światłej, europejskiej cywilizacji, a patriotycznie nastawieni tubylcy są naszym głównym hamulcowym. Bo przecież od dawna wiadomo, że nie możemy nadrobić cywilizacyjnego opóźnienia przez staruszki z Radia Maryja i faszyzujących patriotów z prowincji.
Być może przez pryzmat własnych lektur zauważam w
powieści echa Volkoffa (ukryte montażyki propagandowe), może i Dicka
(nierzeczywistość medialnego świata będącego labiryntem zwierciadeł) czy
Raspaila (larum nad walącą się Europą, tony prawie katastroficzne i
apokaliptyczne). W powieści dyskurs liberalny i lewicowy tak naprawdę wpajany
jest wyrafinowanymi i niewidocznymi socjotechnicznymi metodami, natomiast przyjęcie
dyskursu konserwatywnego, religijnego, pełnego wymagań to wynik dojrzałości, przemiany
wewnętrznej i „postawienia się” otoczeniu; w Ukrytym przechodzą ją co najmniej dwie osoby. Dawne idee tłumaczące
rzeczywistość (nazwane w powieści „mitami”) przynajmniej coś ze sobą niosły, w
przeciwieństwie do współczesnego kultu „nicości i chaosu” i nieustannego
imprezowania, konsumowania itd. Tu przyznam, że trochę polemiki z tak dość
jednostronnym dyskursem by nie zaszkodziło, a i w Czasie niedokonanym sylwetki bohaterów nie były tak czarno-białe.
Czy Polacy kupili salonową socjotechnikę, czy
doprowadzą do jakiejś republikańskiej kontrrewolucji, czas pokaże (osobiście
wątpię, a niektóre starania naszej prawicy mam za przeciwskuteczne). Na szczęście
nie grozi nam raczej konserwatyzm rozumiany jako przywiązanie do jakiejś
idealnej, konkretnej epoki historycznej, bo historia nas zazwyczaj zbytnio nie pieściła.
A prawicowy mit złotego wieku jest równie fikcyjny (i szkodliwy) jak lewicowy
mit świetlanej przyszłości, ale o tym, wbrew obawom Krytyki Politycznej, my już dawno wiemy.
Bronisław Wildstein, Ukryty. Zysk i S-ka, Poznań 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz