Wznowienie
Fionavarskiego gobelinu to nie lada
atrakcja dla miłośników klasycznego fantasy. Cała trylogia zmieściła się w pokaźnym
1300-stronicowym woluminie, ale owo tomiszcze jest niewiele grubsze od Widm Orbitowskiego (600 stron) – ani
chybi sprawiła to obecność magii wewnątrz.
Porównanie
do Tolkiena, bez którego znów się nie obyło do okładce, tym razem nie jest
całkowicie bezzasadne. Na pewno Kay nie ustępuje mu – a nawet przewyższa – pod
względem wysokiego, patetycznego tonu. Podobnie jak u Tolkiena, szkieletem fabuły
jest mitologia, tu nie tylko nordycka i chrześcijańska, ale raczej
„ogólnoświatowa”, z zamiłowaniem do mitów powtarzających się w różnych
kulturach (drzewo rosnące w centrum świata, śmierć-ofiara jako element nowych
narodzin). Łączy Gobelin ze Śródziemiem brak jakiegokolwiek relatywizmu
etycznego, realność zła, wreszcie kluczowa rola poświęcenia. U Kaya jest ono
nawet bardziej radykalne – co i rusz kluczowe postacie muszą rytualnie umrzeć,
by powstrzymać zło. Nawet jeśli niektóre z nich do życia powrócą, to ofiara
musi zostać spełniona. Wreszcie Darien – jedna z ciekawszych postaci, syn Rakotha
Maugrima (powieściowego odpowiednika Saurona) i kobiety z naszego świata – podobnie
jak Gollum, będzie rozdarty między dobrem a złem i tak samo jego wybór będzie miał
kluczowe znaczenie.
Kay
wydaje się być bardziej nawet niż Tolkien ukierunkowany na mitologię i
dopasowujący do niej losy postaci. Piątka osób z naszego świata zostaje
przeniesiona do Fionavaru, „pierwszego dzieła stworzenia, którego inne światy
są tylko niedoskonałym odbiciem”, by powstrzymać Rakotha Maugrima, ale i by
odegrać swoje mitologiczne role. Jedna z dziewczyn zostanie „główną
jasnowidzącą”, a gdy w drugim tomie dołączy sam Artur (tak, „ten” Artur), to
inna, Jennifer, stanie się w magiczno-mityczny sposób jednocześnie Ginewrą. Sam
sposób wejścia w inny świat jest trochę pretekstowy – gdy na początku powieści
wysłannik z tamtego świata (oczywiście czarodziej) pojawia się i każe wyruszyć
na misję, nasi chłopcy i dziewczęta nawet się temu specjalnie nie dziwią, rzucają studia prawnicze i od
razu akceptują swoje przeznaczenie i pędzą ratować świat, a właściwie
wszystkie światy, przed złem (Złem).
Chyba
można się już domyślić, że realizm traktowany będzie w powieści raczej po
macoszemu. Autor nie ma też zamiłowania do szczegółowych opisów strojów, broni,
taktyk bitewnych itd. Natomiast, jeśli chce, nie stroni od realizmu psychologicznego. Może
najbardziej rozbudowana pod tym względem jest postać Paula – jego dylematy i
samooskarżanie przypominały mi kino moralnego niepokoju, ale przeniesienie tej
postaci w centrum mitu (prosto na wspomniane drzewo) robi piorunujące wrażenie.
Nie
mogło oczywiście zabraknąć magii. Tu Kay pokusił się o pewną oryginalność,
kreując magiczne tandemy – otóż każdy mag musi mieć swojego towarzysza, kogoś, będącego
dla niego źródłem mocy. Bestiarium jest dość rozbudowane – to między innymi lios
alfarowie (dobre elfy) i svart alfarowie (złe), krasnoludy, olbrzymy, morski
potwór-gigant pożerający dusze elfów udających się na zachód (brzmi znajomo?), zła
czarna łabędzica, wreszcie obfitość bogów i bogiń. Ludem jakby niezapożyczonym
z Tolkiena są „szamańscy” Dalrei. Artefakty też są, a jakże, te dobre (różdżka
Biała Gałąź, Róg Oweina) i te złe (Kocioł z Khath Meigol).
Losy
postaci układają się w uporządkowany, mitologiczny gobelin, a nie w chaotyczną
rozsypkę, jak u Martina. Owszem, skłonność do uśmiercania bohaterów jest podobna
jak u autora Gry o Tron, ale
bohaterowie idą na spotkanie śmierci trochę jak Chrystus na krzyż, a ich ofiara
zbawia świat (powstrzymuje zło). Różnica pomiędzy Martinem jest olbrzymia – tam
wiatr historii zmiata i potężnych graczy, a ci realizują różne interesy, ale na
pewno nie walczą z „najmroczniejszym złem”, a śmierć żadnego sensu nie posiada.
Dla bohaterów Gobelinu ważniejsze od tłuczenia potworów wydaje się uporanie z
własnymi lękami, a owe „role mitologiczne” (niekoniecznie „ofiarne”) mają być
na to lekarstwem.
Houellebecq
pisał w Mapie i terytorium o
malarstwie fantasy, że musi być ono hiperrealistyczne – tylko wtedy jest dobre,
inaczej popada w kicz straszliwy (to, że ów kicz zjechał, nie dziwi; dziwi to, że może według niego kiczowate nie być). Dlatego cenimy fantasy za realistyczną
metodę; światy fantastyczne są o wiele bardziej pociągające, gdy są ukazane
metodą możliwie najbardziej realistyczną (za to cenimy filmowego Władcę Pierścieni). Kay jakby się po tym
prześlizguje, za mało tu detalu. Albo po prostu uważa mity za wyższy poziom
prawdy. Tłem
powieści nie jest tu ani historyczna, ani nawet quasihistoryczna (Martin), typowa
dla fantasy „średniowieczność”. Tak samo nie jest nim "starożytność", ale
właśnie ahistoryczna „mitologiczność” (realna obecność bogów itd.), przy
czym mity, z których czerpie Kay, zdają się być zaczerpnięte z różnych kultur i
epok. Mamy „powrót wygnanego króla”, noc przesilenia letniego z obowiązkowym
seksem czy „szamańskie”, pozacielesne wędrówki.
Tolkien
być może znał może mniej mitologii z całego świata, ale te, które znał, znał
głębiej. Kay, bogatszy o nowe lektury, czytał pewnie i Junga, i Frazera, i
zrobił z tego posttolkienowskie fantasy na własną modłę. Z dobrym skutkiem,
choć gobelin jest bardziej statyczny i bardziej oderwany od jakiejkolwiek
rzeczywistości niż Śródziemie (Shire jako „merry old England”). Ponieważ dziś
fantasy znaczy Gra o tron, warto
wrócić do Gobelinu, gdy nie utraciła ona
jeszcze swoistej niewinności. Zapożyczanie się u Tolkiena nie oznacza u Kaya
braku oryginalności – Tolkien jest tu jednym z wielu zapożyczeń, a wszystko
układa się w sensowną całość.
Inne
czytane przeze mnie powieści Kaya (Saratyńska
mozaika i Pieśń dla Arbonne) nie
były tak mroczne, patetyczne i odwoływały się do rzeczywistych epok
historycznych. Trudno mi więc powiedzieć, czy Gobelin jest na tle twórczości raczej regułą czy wyjątkiem; wydaje
się jednak, że to drugie.
Nie
polecam tej powieści każdemu – nie ma w niej wiele humoru, wulgarności,
cynizmu; to zupełnie nie Sapkowski. Choć świat jest okrutny, nie widać zamiłowania do okrucieństwa. Natomiast
fani fantasy wyrafinowanego literacko i klasycznego z ducha, gdzie autor przez setki stron prawie
nie schodzi z wysokiego tonu, będą zadowoleni.
Guy Gavriel Kay, Fionavarski
gobelin. Zysk i S-ka, Poznań 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz