Terry Pratchett
zafundował się przerwę od tasiemcowego Świata
Dysku i wraz z kolegą po piórze, Stephenem Baxterem, zaryzykował wyprawę na
teren fantastyki naukowej. Tytułowa Długa Ziemia to łączna nazwa odkrytych w
niedalekiej przyszłości milionów alternatywnych wersji naszej planety. Głównym
wątkiem fabularnym jest podróż przez ową Długą Ziemię dwójki bohaterów, z
których jeden jest cyfrową reinkarnacją tybetańskiego mechanika rowerowego.
Owe Ziemie
różnią się nie fizyką, a biologią i ewolucją o trochę innym przebiegu na każdym
ze światów. Ziemie naprawdę nietypowe (np. bez Księżyca) zdarzają się rzadko i
są nazywane jokerami. Takie gigantyczne multiwersum, gotowe na przyjęcie ludzi,
powoduje zmianę postrzegania np. kwestii przeludnienia czy bogactw naturalnych.
Autorzy są Brytyjczykami, choć opis kolonizacji nowego świata (światów) wydaje
się być raczej amerykański z ducha.
Lubiących
dywagacje na temat ewolucjonizmu zaintryguje fakt, że w powieści ewolucja człowieka
zatrzymuje się w fazie początkowej, gdzieś na etapie homo habilis. Otóż humanoidzi, czyli „trolle” i „elfy”, zamiast
zajmować się udoskonalaniem narzędzi, nauczyli się wędrować między światami,
skutkiem czego ich ewolucja potoczyła się zupełnie inaczej. Wypracowali oni inne
metody komunikacji, a nawet narodzin. Owi „obcy” są oczywiście
fantastycznonaukowym pytaniem o istotę i granice człowieczeństwa. Obcym
najbardziej odmiennym jest Pierwsza Osoba Pojedyncza, która kojarzyć się
może z bardziej empatyczną wersją solaryjskiego oceanu. Autorzy próbują
urealnić historię, zakotwiczając ją w naszym świecie – legendy o elfach i trollach
to pamiątka po dawnych odwiedzinach tych istot na naszej Ziemi…
Jest też polski
akcent – na jednej z Ziem bohaterowie znajdują ślady po wyprawie badawczej
naukowców z …Uniwersytetu Jagiellońskiego. Ale generalnie przyszły postęp
zawdzięczać będziemy głównie korporacjom – rządom brak wyobraźni, a uniwersytetom
pieniędzy. Nie zabraknie wątków ekonomicznych i… mesjańskich, choć tu ledwie
zasugerowanych – słowem, wszystko, czego można się spodziewać po starej SF.
Duch nauki i
racjonalizmu przeplata się tu z ideałami hipisów, a i zakonnice, wychowujące
jednego z bohaterów, są wzorem cnót wszelkich. W opisach nowych społeczności, budowanego
od zera Restartu i Szczęśliwego Portu pobrzmiewają echa utopijne. Mamy też vonnegutowski
z ducha Kościół Ofiar Kosmicznego Przekrętu, grupujący ateistów-prześmiewców,
a najgroźniejszy Obcy czuje się po prostu bardzo samotny i łaknie kontaktu z innymi
jak kania dżdżu. Zło i okrucieństwo ludzi i nieludzi przestaje nim być, gdy
poznajemy ich motywacje. Mizantropia, często cechująca „mózgowców” od SF, nie
występuje tu wcale.
Dziwna to
książka, na tle dzisiejszej fantastyki naukowej większość konceptów wydaje się
być krokiem wstecz. Nie jest to poziom Petera Wattsa czy Neala Stephensona,
bliżej tej powieści do naszego Rafała Kosika. Kilka asów w rękawie autorzy zatrzymują
na koniec, by zachęcić do przeczytania następnego tomu. Powieść adresowana jest
raczej dla fanów klasycznej SF niż dla fanów Świata Dysku. Być może cierpiący
na Alzheimera Pratchett chce tą powieścią pożegnać się z czytelnikami, zanim
podda się eutanazji i pożegna się z Ziemią Podstawową. Dlatego tyle w powieści
ciepła, melancholii i wiary w ludzkość...
Terry Pratchett,
Stephen Baxter, Długa Ziemia.
Prószyński i S-ka, Warszawa 2013.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz