Kilka lat temu Rymkiewicz w Wieszaniu chciał redefiniować polskość. Stawiał tam tezę, że
bylibyśmy lepsi, gdybyśmy byli gorsi (moralnie); nasza narodowa przyzwoitość
była tam piętą achillesową. A może właśnie szkoda, prowokował Rymkiewicz, że
nie byliśmy narodem bardziej okrutnym, który zdolny byłby do królobójstwa i
powywieszania na latarniach pewnych antypolskich indywiduów. Królów-zdrajców co
prawda nie mordowaliśmy, za to okazuje się ostatnio, że Żydom urządzaliśmy
regularne pogromy, a ratowali ich przed prawicowymi, konserwatywnymi Polakami-faszystami
dobrzy, liberalni Niemcy, tacy jak Oskar Schindler – ot, taka nowa wersja
historii.

Czy to całkowita fantastyka alternatywna? Kiedyś
sądziłbym, że tak; że ani to nie było możliwe, ani sensowne. Zychowicz
udowadnia, że wręcz przeciwnie. Pokazuje polsko-niemieckie odprężenie, które
rozpoczęło się po dojściu Hitlera (Austriaka, nie Prusaka) do władzy – dziwnie
się ogląda zamieszczone w książce plakaty z lat trzydziestych, głoszące przyjaźń
polsko-niemiecką, jak z jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Hitler szukał w
nas sprzymierzeńca, wręcz umizgiwał się do nas, a my mieliśmy go bronić przed
Sowietami. Żądania Gdańska i autostrady wcale nie były takie wygórowane, w
Gdańsku mieszkało 80 % Niemców. Nasza decyzja o wojowaniu z Niemcami, pójście
na pierwszy ogień to jedna z najgłupszych i najbardziej szalonych, samobójczych
decyzji; nawet bez Stalina obok. A sojusz z Anglią i Francją z założenia nie
gwarantował niczego, miał tylko tymczasowo odsunąć groźbę wojny od Zachodu.
Wszyscy wiedzieli, jak wkurzy się Hitler na „zdradę” Polski – Niemcy, Sowieci,
Anglicy – tylko nie Polacy. Cóż, tak nas ukształtowała historia i literatura,
że nie potrafimy odróżnić odwagi, niosącej choć cień szansy na sukces, od
pewnego samobójstwa.
Zychowicz ma rację, wystarczy pograć w coś w
rodzaju Medieval: Total War, by
nasunęły się takie same wnioski, innych rozwiązań nie było. Problem jednak w
tym, że żądanie od Polaków, by byli tacy politycznie makiaweliczni, a nie
romantyczno-honorowi, to trochę żądanie innego narodu. Rymkiewicz żądający
„ciemnej strony” wychodzi z przeciwnych założeń, żąda intensyfikacji tego „narodowego
ducha” właśnie, co to się buntować przeciw tyranii musi, nawet jeśli tyran
przejedzie go walcem. Pobrzmiewają u niego jakieś tony
nietzscheańsko-pogańskie; niech się duch narodowy wyszaleje w rzeziach i
mordach, a trupy przecież nie idą na marne, im więcej, tym lepiej (brzmią w tym
echa nie tyle chrześcijaństwa, co pogaństwa i Nietzschego). Czy taka śmierciolubność
to tylko stereotyp, narzucona forma, czy „charakter narodowy”? Według Zychowicza
taka perspektywa jest całkowicie antypolska, jest przejawem bezrozumnego,
szalonego hurrapatriotyzmu i mentalności typu „kawalerią na czołgi”. Kawalerię
mieliśmy zresztą znakomitą, tylko przez całe dwudziestolecie szykowaliśmy się
na wojnę z wrogiem z drugiej strony.
Zychowicza kompletnie nie interesuje ani „duch narodu”,
żadna zresztą wyższa, metafizyczna perspektywa. Ale przecież tylko według niej
żadna przegrana wojna, żadna ofiara i śmierć nie idzie na marne i trudno dziwić
się takim próbom usensowniania historycznych klęsk; że z nich musimy czerpać
siłę, pisał nawet Jęczmyk. Tylko zastanawiam się, czy politycy powinni myśleć w
takiej perspektywie, tu liczy się jednak Realpolitik
i interes narodowy. Literaci niech sobie myślą Mickiewiczem i Rymkiewiczem,
politycy Piłsudskim i Zychowiczem. O ile taki podział w Polsce jest możliwy.
A jak czyni dzisiejsza władza? Jej wydaje się nie
obchodzić ani polityka historyczna, ani interes narodowy. Ani przeszłość, ani
przyszłość. Polska mitologia jest obciachowa i w ogóle pisowska, a o przyszłość
i inwestycje nie trzeba się martwić, bo jesteśmy przecież zieloną wyspą i jest
super, o czym świadczy kolejna Biedronka, tym razem na terenie Stoczni
Szczecińskiej. Ciemność widzę, ciemność.
Piotr Zychowicz, Pakt Ribbentrop-Beck. REBIS, Poznań 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz