Kilka lat temu Rymkiewicz w Wieszaniu chciał redefiniować polskość. Stawiał tam tezę, że
bylibyśmy lepsi, gdybyśmy byli gorsi (moralnie); nasza narodowa przyzwoitość
była tam piętą achillesową. A może właśnie szkoda, prowokował Rymkiewicz, że
nie byliśmy narodem bardziej okrutnym, który zdolny byłby do królobójstwa i
powywieszania na latarniach pewnych antypolskich indywiduów. Królów-zdrajców co
prawda nie mordowaliśmy, za to okazuje się ostatnio, że Żydom urządzaliśmy
regularne pogromy, a ratowali ich przed prawicowymi, konserwatywnymi Polakami-faszystami
dobrzy, liberalni Niemcy, tacy jak Oskar Schindler – ot, taka nowa wersja
historii.
Zychowicz w Pakcie
Ribbentrop-Beck też prowokuje, uważając, że problemem było właśnie to, że
byliśmy za mało „źli” i „faszystowscy” (wiem, że nazizm to co innego niż
faszyzm, ale wytłumaczcie to komuś z Antify) i że Hitler za bardzo nam
śmierdział. Autor też chce przemodelować Polaków i dodać im rysów bardziej
makiawelicznych. Czemu nie sprzymierzyliśmy się z Hitlerem PRZED wojną, gdy
jeszcze nie był ludobójcą? Bo byśmy stracili polityczne dziewictwo? Ktoś dziś
wytyka palcem Włochów, Rumunów, Japończyków za to, że stali po niewłaściwej
stronie? Ktoś dziś wytyka to samym Niemcom? Albo kto wytyka aliantom układ ze
Stalinem? Jakoś nie widzę, natomiast nieskalanym i honorowym Polakom i tak
wypomina się antysemityzm i faszystowskie ciągoty. Przekonuje Zychowicz, że we
własnym interesie należało – było zresztą jedynym wyjściem i wcale nie
niemożliwym – sprzymierzenie się tymczasowe z Hitlerem, po wspólnym pokonaniu
Sowietów zmiana sojuszy, skutkiem czego Polska powojenna byłaby większa
terytorialnie niż przedwojenna. Świat też by na tym skorzystał, bo trochę byśmy
Niemców ucywilizowali, zginęłoby mniej Żydów, a stalinizm zdechłby w latach
czterdziestych.
Czy to całkowita fantastyka alternatywna? Kiedyś
sądziłbym, że tak; że ani to nie było możliwe, ani sensowne. Zychowicz
udowadnia, że wręcz przeciwnie. Pokazuje polsko-niemieckie odprężenie, które
rozpoczęło się po dojściu Hitlera (Austriaka, nie Prusaka) do władzy – dziwnie
się ogląda zamieszczone w książce plakaty z lat trzydziestych, głoszące przyjaźń
polsko-niemiecką, jak z jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Hitler szukał w
nas sprzymierzeńca, wręcz umizgiwał się do nas, a my mieliśmy go bronić przed
Sowietami. Żądania Gdańska i autostrady wcale nie były takie wygórowane, w
Gdańsku mieszkało 80 % Niemców. Nasza decyzja o wojowaniu z Niemcami, pójście
na pierwszy ogień to jedna z najgłupszych i najbardziej szalonych, samobójczych
decyzji; nawet bez Stalina obok. A sojusz z Anglią i Francją z założenia nie
gwarantował niczego, miał tylko tymczasowo odsunąć groźbę wojny od Zachodu.
Wszyscy wiedzieli, jak wkurzy się Hitler na „zdradę” Polski – Niemcy, Sowieci,
Anglicy – tylko nie Polacy. Cóż, tak nas ukształtowała historia i literatura,
że nie potrafimy odróżnić odwagi, niosącej choć cień szansy na sukces, od
pewnego samobójstwa.
Zychowicz ma rację, wystarczy pograć w coś w
rodzaju Medieval: Total War, by
nasunęły się takie same wnioski, innych rozwiązań nie było. Problem jednak w
tym, że żądanie od Polaków, by byli tacy politycznie makiaweliczni, a nie
romantyczno-honorowi, to trochę żądanie innego narodu. Rymkiewicz żądający
„ciemnej strony” wychodzi z przeciwnych założeń, żąda intensyfikacji tego „narodowego
ducha” właśnie, co to się buntować przeciw tyranii musi, nawet jeśli tyran
przejedzie go walcem. Pobrzmiewają u niego jakieś tony
nietzscheańsko-pogańskie; niech się duch narodowy wyszaleje w rzeziach i
mordach, a trupy przecież nie idą na marne, im więcej, tym lepiej (brzmią w tym
echa nie tyle chrześcijaństwa, co pogaństwa i Nietzschego). Czy taka śmierciolubność
to tylko stereotyp, narzucona forma, czy „charakter narodowy”? Według Zychowicza
taka perspektywa jest całkowicie antypolska, jest przejawem bezrozumnego,
szalonego hurrapatriotyzmu i mentalności typu „kawalerią na czołgi”. Kawalerię
mieliśmy zresztą znakomitą, tylko przez całe dwudziestolecie szykowaliśmy się
na wojnę z wrogiem z drugiej strony.
Zychowicza kompletnie nie interesuje ani „duch narodu”,
żadna zresztą wyższa, metafizyczna perspektywa. Ale przecież tylko według niej
żadna przegrana wojna, żadna ofiara i śmierć nie idzie na marne i trudno dziwić
się takim próbom usensowniania historycznych klęsk; że z nich musimy czerpać
siłę, pisał nawet Jęczmyk. Tylko zastanawiam się, czy politycy powinni myśleć w
takiej perspektywie, tu liczy się jednak Realpolitik
i interes narodowy. Literaci niech sobie myślą Mickiewiczem i Rymkiewiczem,
politycy Piłsudskim i Zychowiczem. O ile taki podział w Polsce jest możliwy.
A jak czyni dzisiejsza władza? Jej wydaje się nie
obchodzić ani polityka historyczna, ani interes narodowy. Ani przeszłość, ani
przyszłość. Polska mitologia jest obciachowa i w ogóle pisowska, a o przyszłość
i inwestycje nie trzeba się martwić, bo jesteśmy przecież zieloną wyspą i jest
super, o czym świadczy kolejna Biedronka, tym razem na terenie Stoczni
Szczecińskiej. Ciemność widzę, ciemność.
Piotr Zychowicz, Pakt Ribbentrop-Beck. REBIS, Poznań 2012.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz