Ubek Bogdana Rymanowskiego to kolejny ważny głos na
temat lustracji. Dziennikarz TVN24 oddaje głos Januszowi Molce, byłemu TW, a
następnie funkcjonariuszowi Służby Bezpieczeństwa. Godna pochwały jest
zdecydowanie prolustracyjna wymowa książki, która obala przy okazji wiele
mitów, w tym mit „dobrego ubeka”, wykreowany przez film Życie na podsłuchu. Ubecy byli kuci na cztery kopyta, właściwie nie
fałszowali dokumentów, a ponieważ to, o czym donosili, musiało mieć „wartość
operacyjną”, to sprzedawanie bezużytecznych, nieszkodliwych informacji
odpadało. Molka nie lituje się nad sobą, choć prosi o wybaczenie ofiary swoich
donosów. Książka nie jest wyłącznie jego monologiem, zawiera też głosy i ofiar,
i esbeckich współtowarzyszy; widać rasową dziennikarską robotę w naświetlaniu historii
z różnych punktów widzenia. Autor swoją opinię wygłasza rzadko, ufając
inteligencji czytelnika i oddzielając opinie od faktów, choć sam przyznaje, że właściwie
dał się przekonać Molce, jego szczerej skrusze i pragnieniu ekspiacji.
Ale czy można zaufać takiemu człowiekowi, skoro na
dobre intencje Molki w latach osiemdziesiątych dawała się nabrać cała solidarnościowa
inteligencka opozycja? Choć były wyjątki, na przykład Antoni Macierewicz, który
zawsze coś podejrzewał, ale wiadomo, ten typ tak ma. Tym bardziej, że w latach
1970-1983 (moment werbunku) Molka rzeczywiście był opozycjonistą, już podczas
studiów nawiązał antysystemowe znajomości, a jako nauczyciel historii poruszał
zakazane tematy i potrafił zaszczepić na całe życie porządny, patriotyczny
światopogląd u swoich uczniów. Przez to był oczywiście obiektem ubeckiego
zainteresowania i wystarczył późniejszy prosty szantaż dotyczący przyszłych studiów
córki i wiedza ubecji na temat pewnej tajemnicy z przeszłości, by Molka stał
się TW „Majewskim” i zaczął prowadzić podwójne życie. Zdumiewa jednak
nadgorliwość agenta, a później funkcjonariusza SB (awans taki był naprawdę
rzadkością i kandydat na niego naprawdę musiał się wykazać). Lista osiągnięć w
agenturalnym CV jest naprawdę imponująca.
Wizerunek podziemnej „Solidarności”, w której co
ważniejsze postacie to tak naprawdę współpracownicy bezpieki, jest
przygnębiający. Nawet szefowie drugoobiegowych wydawnictw to esbecy, a cała ta
„inteligencka” konspiracja była z perspektywy władzy śmiechu warta. Z punktu
widzenia Molki władza całkowicie kontrolowała obieg zakazanych książek (Molka
był przez jakiś czas ich kolporterem), traktując wydawniczą działalność jako
wentyl bezpieczeństwa. Fala strajków, zamieszki, wściekłość społeczeństwa – to
było naprawdę groźne. Co nie znaczyło, że nie planowano wrobić „Solidarność” w
terroryzm, a jakże. Chociaż łamanie, kupowanie i „hakowanie” opozycjonistów podobno
nie było zbyt trudne, byli to w większości ludzie słabego charakteru, nie tacy
jak „twardziele” ze Służb.
Czy Molka przecenia znaczenie esbecji? Czasem się
wydaje, że wręcz ją demonizuje, mówiąc, że właściwie tylko esbecy – „miecz” trzymany
przez „rękę”, czyli Partię – podtrzymywali przy życiu pogrążoną w wiecznym
kryzysie i martwą ideowo komunę. Mówi o „odwróconym dekalogu”, o tym, że nagminne
w tamtych czasach łamanie sumień było równie złe jak likwidacja fizyczna (którą
też stosowano, choć rzadko). Zastanawiałem się też, czy aby nie wyolbrzymia
wręcz swojej roli, bo nie każda osoba, z którą Rymanowski konfrontuje jego zwierzenia,
jest równie przekonana o jego dużym znaczeniu w hierarchii czy to środowisk opozycyjnych,
czy ubeckich.
Blisko siedemdziesiąt tysięcy zarejestrowanych pod
koniec PRL pracowników SB w momencie kontrolowanej zresztą przez nich z
Kiszczakiem na czele transformacji ustrojowej nie wyparowało w czarodziejski
sposób. Oczywiste, że będą udawać, że nie istnieją ani oni, ani żadne „układy”,
bo nie leży to w ich interesie. Molka jest właściwie pierwszym, który wykonuje
taki coming-out z własnej woli. Ich
związki z mafią, z polityką, z mediami są silniejsze niż się wydaje; niemniej i
Molka, i Rymanowski trzymają język za zębami, i zbyt wiele nazwisk w książce
nie pada (jeszcze im życie miłe?), choć nawet „w ścisłym kierownictwie PiS” są agenci.
Informacja o agenturalności to dziś przedmiot gier i szantażów.
Wniosek nasuwa się taki, że wciąż mamy więcej
pytań niż odpowiedzi. Ludzie, będący obecnie u steru władzy czy mediów, w
większości młodość przeżyli w ponurych latach osiemdziesiątych, gdy „łamano ludzi
jak zapałki” i trudno było nie zostać w jakiś sposób skrzywionym. Decyzje wówczas
podejmowane mają więc wpływ na dzisiejszą Polskę w olbrzymim stopniu, a dzieje
późniejszej i dzisiejszej „postubecji” są jeszcze bardziej owiane tajemnicą i
pisanie o nich jest dużym aktem odwagi. Ubeka
mam zatem za książkę odważną, a sam podstawowy problem z zaufaniem Molce wiele
mówi zarówno o nim, jak i o nas – nam trudno się wyzbyć odziedziczonej po PRL
nieufności, byłemu esbekowi trudno przekonać o własnej wiarygodności, skoro przez
tyle lat był kłamcą zawodowym.
Bogdan Rymanowski, Ubek.Wina i skrucha. Zysk i S-ka, Poznań 2012.
Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za udostępnienie
egzemplarza recenzenckiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz