sobota, 26 marca 2011

Per Scripturam et creaturam

Wyobraźmy sobie sytuację następującą: w roku 3000 ktoś pisze książkę pod tytułem „Historia nauki”, i opisując XX (XXI) wiek, powołuje się na horoskopy gazetowe, zwolenników Inteligentnego Projektu czy Kołakowskiego, Gwiezdne Wojny uważając za nasz odpowiednik Boskiej Komedii – jednym słowem, dzięki takim antyprzykładom nasza piękna epoka okazałaby się bardziej średniowieczna niż średniowiecze. Właściwie byłoby w tym dużo racji, ale to temat na inną… recenzję.

Natomiast stereotyp naszych wyobrażeń o nauce starożytnej, a zwłaszcza średniowiecznej wygląda mniej więcej tak: ludzie wierzyli w płaską Ziemię, leżącą na słoniu, żółwiu czy skrzyni. Kosmos był przyjazny, nie za duży, z gwiezdną kopułą nad nami, za którą latają sobie aniołki. Na uniwersytetach (wynalazek średniowieczny, swoją drogą) scholastyczni uczeni zajmują się liczeniem diabłów na szpilkach. Tego typu fantazje, powstałe głównie w wieku XIX, są radośnie powielane w akademickich podręcznikach fizyki, tudzież przez autorytety pokroju Stephena Hawkinga. Jeśli się chce, można udowodnić wszystko – tym sposobem jeden pisarz starożytny (Laktancjusz, IV wiek) i jeden podróżnik średniowieczny (Kosmas Indicopleustes, VI wiek) stali się najbardziej reprezentatywnymi przedstawicielami dawnej nauki. Tak, oni akurat w płaską ziemię wierzyli. I właściwie tylko oni. A gdzie Tertulian, Orygenes, Augustyn, Tomasz z Akwinu, Boecjusz, Izydor z Sewilli, Hraban Maur, Alkuin z Yorku, wreszcie Gerbert z Aurillac (papież Sylwester II)? Może nie odkryto teorii względności, ale polemizowano silnie z astrologią czy ideą „wiecznego powrotu” (cykliczności wszechświata), przewidywano zaćmienia Księżyca i Słońca, a nawet potrafiono wyobrazić zależność upływu czasu od materii.

Kulistość Ziemi była taką oczywistością, że nie chciano nawet o tym pisać i debatować. Z geocentryzmem było inaczej, faktycznie dla ówczesnych ludzi stanowiła ona centrum (ale już ruch osiowy w XIV wieku znano), ale taka nieruchoma, położona w centrum Ziemia nie była dowodem jej wysokiego statusu, wręcz przeciwnie – to, co nieruchome, „osiadło” i jest też siedzibą demonów (w centrum kulistej Ziemi było piekło), natomiast to, co się porusza (planety), jest bliższe doskonałości – dlatego umieszczenie Ziemi przez Kopernika jako równoprawnej partnerki tańca z gwiazdami było jej metafizycznym awansem, nie degradacją.

Autor, prowadząc nas przez „główny nurt” filozofii chrześcijańskiej przekonująco udowadnia, że konfliktu pomiędzy nauką a wiarą nie było, poza marginesem (dzisiaj ów margines bzdurek uprawianych pod szyldem nauki jest znacznie szerszy, patrz np. globalne ocieplenie). Chrześcijaństwo o wiele bardziej niż Rzym ceniło nauki przyrodnicze dlatego upadek Rzymu i tryumf chrześcijaństwa nie jest absolutnie żadną przyczyną ówczesnego regresu naukowego. Było raczej odwrotnie – to w owych chaotycznych czasach Kościół przechował grecką spuściznę naukową. Olbrzymie zasługi ma też wpływ ówczesnej nauki arabskiej.

Co znaczyło dosłowne rozumienie Biblii – dla Augustyna dosłowne znaczyło właśnie… alegoryczne. Już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa Biblia nie miała być autorytetem w sprawach naukowych – w końcu miała być zrozumiała dla wszystkich, a nie dla wąskiego kręgu specjalistów.

Autor obala mity nowożytne, pokazując, kto wymyślał legendę mrocznych wieków. Jeśli faktycznie zainteresowanie i możliwości uprawiania nauki były mniejsze – bo były, zwłaszcza przez renesansem karolińskim (IX wiek) – podaje nam wiarygodne powody, dlaczego tak było. Wspomniana jest w książce Hypatia (IV wiek), ceniona wówczas uczona pogańska, do której śmierci potem dorobiono czarną legendę (patrz film Agora), a którą zamordowano z powodu intryg politycznych. W katedrze w Chartres (XII wiek) stoją posągi Euklidesa, Pitagorasa i Ptomeleusza – dla porównania wyobraźmy sobie dziś katedrę z Newtonem i Einsteinem…

Innym mitem jest stereotypowy obraz konfliktu pomiędzy Kościołem a Galileuszem. Tutaj bp Siemieniewski przyznaje rację Galileuszowi, ale dlatego, że był on… bardziej katolicki niż sam Kościół. To Galileusz powoływał się na zdroworozsądkowe tezy św. Augustyna, chcąc być lepszym obrońcą Tradycji. Za to był, paradoksalnie, gorszym naukowcem – na poparcie teorii kopernikańskiej używał złych dowodów (chodzi o teorię pływów, według której przypływy i odpływy miały tłumaczyć ruch Ziemi), a wówczas, mimo wszystko, teoria kopernikańska wcale nie była taka oczywista – do XVIII wieku konkurowała z nią teoria Tychona Brahe, według której nieruchomą Ziemię obiega Księżyc i Słońce, a Słońce pozostałe planety.

Autor kończy książkę w momencie, który możemy uznać za przełomowy – przed humanizmem, reformacją, Newtonem (wyjątkiem jest wspomniany Galileusz) – wygląda na to, że to wtedy zaczęła się polaryzacja postaw, skutkująca wzajemną niechęcią obu stron, aż wreszcie okopaniem się na swoich pozycjach. To dlatego na dzisiejszych chrześcijańskich fizyków (albo gorzej: biologów) patrzy się często jak na wariatów. Ani Kopernik, ani Galileusz, ani Newton w połączeniu wiary i rozumu nie widzieli nic dziwnego, więcej – racjonalność świata, możliwość jego poznawania było dla nich lepszym dowodem istnienia Boga niż stragan z relikwiami. Średniowiecze stworzyło grunt pod rozwój nowożytnych nauk – nie powstały one jako opozycja wobec poprzedniej epoki, ale jako logiczna jej konsekwencja. Konflikt z Galileuszem to przecież XVII wiek, sto lat wcześniej z teorią Kopernika nie było problemów. W późniejszych stuleciach, niestety, konflikt jeszcze bardziej się pogłębił, ale to już temat na inną książkę i inną recenzję. Choć główne przyczyny są takie, jak zwykle – strach i ignorancja.
             
          Na szczęście jaskółek czyniących wiosnę pojawia się coraz więcej. Mam nadzieję, że będzie już cecha trwała naszych czasów, inaczej czeka nas święta wojna kreacjonistów ze scjentystami – ci pierwsi uzurpują sobie naukowość, ci drudzy mylą metodę ze światopoglądem. Książkę bpa Siemieniewskiego powinni przeczytać jedni, i drudzy – pod adresem twardogłowych fundamentalistów, pogardzającym nauką, kierowane są ostre słowa – w końcu ośmieszają oni chrześcijaństwo, które reprezentują.

          Minus podstawowy – brak indeksu nazwisk.


bp Andrzej Siemieniewski, Ścieżką nauki do Boga, Fronda, Warszawa 2009


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz