sobota, 22 stycznia 2011

Szczepan Twardoch - Zimne wybrzeża

Szósta już książka prozatorska trzydziestoletniego Ślązaka, udatnie zapełniająca lukę w polskiej „literaturze środka”, czyli – nie czysty pop a’la Pilipiuk, ale też żadna awangarda. Twardoch mnie ujął – największy konserwatysta wśród fantastów i fantasta wśród konserwatystów, dumny ze swojego śląskiego ethnosu, namiętnie rozpolitykowany, miłośnik broni rozmaitego kalibru i kształtu, pasjonat historii i polityki. Książki zaś są nieszufladkowalne – Zimne wybrzeża równie dobrze są sensacyjną, przygodową, polityczną, z ładnie wplecionym elementem fantastycznym, w klimatach nie dość, że arktycznych, to jeszcze zimnowojennych (1957 rok, Spitsbergen) – grupa polskich polarników kontra przybysz z zewnątrz, John Smith, którego oczami obserwujemy większość akcji, a o którym wiemy bardzo niewiele. Im dalej w las, tym więcej klasycznych Twardochowych dylematów – zdrady, bojów z polskością (i niemieckością) własną i cudzą, maleńka osada Polaków jawi się jako kolejna metafora Polski jako takiej.

Kto chce, może się czepiać – sądy nad historią i ludźmi są dość jednoznaczne, zdrajca to zdrajca, bohater to bohater, nie ma tu dzielenia włosa na czworo, a w pewnych przypadkach przemoc jest – niestety! – uzasadniona, choćby po to, by zapobiec większej przemocy (polecam roztrząsający podobne dylematy serial 24 godziny). Dla części naszych wykształciuchów będzie to podejście, ehem, faszystowskie”, ale dla tej inteligentniejszej inteligencji może być przynętą (podobnie jak miażdżące recenzje Doliny Nicości Wildsteina i Noblisty Wolskiego w Gazecie Wyborczej spowodowały… wzrost sprzedaży tych książek).

Sama powieść urzeka surowym, arktycznym klimatem, takim „dla prawdziwych mężczyzn”, i faktycznie – wątków romansowych nie przypominam w żadnej książce Twardocha. Jest to powieść trochę zapomnianych wartości, klasyczna w narracji (ale nie monotonna!), pomimo, że autor pisze obsesjami, nie odnosi się wrażenia, że to jest taśmowe stukanie kolejnych tomów i nabijanie objętości. Polecam!

(recenzję pisałem w grudniu 2009)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga