sobota, 22 stycznia 2011

Maciej Guzek - Trzeci świat

Powieść Guzka robi duże wrażenie – klasyczny konflikt pomiędzy bogatą Północą a opóźnionym cywilizacyjnie Południem (tytułowym Trzecim Światem) został przeniesiony w rzeczywistość rodem z fantasy. Archetyp ten (Północ kontra Południe) jest zapewne starszy niż serial ze ś.p. Patrickiem Swayze czy gry komputerowe wykorzystujące taki schemat (technika kontra magia itp.).

Państwem, które odkryło ten Trzeci świat – będący jedną z Legend (skoro są inne, autor otwiera tym samym furtkę do potencjalnych kolejnych powieści ze świata Królikarni) -  jest, jakże by inaczej, Polska. To dzięki ich odkryciu staliśmy się mocarstwem światowym, eksplorując te światy ile wlezie (czas tam płynie inaczej, tamtejsze miesiące równają się ziemskim dniom, więc momentalnie staliśmy się niewiarygodnie bogaci w zasoby naturalne). Nie do końca jest to jednak hiperpatriotyczne – otóż, ceną za bycie supermocarstwem jest pozbycie się wizerunku pokornego kraiku, słynącego głównie ze zwycięstw nie tyle bitewnych, co moralnych. Polska, mówiąc łagodnie, nie certoli się ze „złem”, uosabianym przez różnego rodzaju dzikie, magiczne kreatury. I co na to narodowcy – zamienilibyście Polskę na takie wredne imperium trzęsące światem? Bo ja sam niby chcę, a mam wątpliwości.

W wir tego konfliktu między cywilizowaną Północą a „dzikim”, „magicznym” Południem rzucony jest bohater powieści, reporter -  stylizacja na Kapuścińskiego jest naprawdę świetna (narracja oczywiście jest pierwszoosobowa), dowodzi też, jak niewykorzystany potencjał tkwi w fantasy, jak właściwie niewiele trzeba, by błysnąć w tej konwencji. Bo właściwie dlaczego fantasy musi być patetycznym eposem? Już widzę oczyma duszy reportaże z fantastycznych krain a’la Cejrowski, książki kucharskie, poradniki motywacyjne, sekretny dziennik Adriana Trolla czy co sobie tylko zamarzymy.

Powieść jest krótka, sporej wielkości czcionka nabija sztucznie jej objętość, gdyby nie to, mielibyśmy do czynienia z broszurką. Niemniej warto – jest to gęsta proza, fotograficzne „migawki” z Trzeciego Świata zapadają w pamięć, no i mamy klasyczny schemat podróży do jądra ciemności – im dalej, tym mroczniej, tym okrutniej, tym odważniej świat południa wyciąga po bohatera swoje macki, aż w końcu ciemność przenika go dogłębnie, bo przecież kto walczy ze złem, sam staje się jego częścią i takie tam. Tylko kto tu jest zły, a kto dobry – z takim pytaniem zostawia nas autor.

(recenzję pisałem w listopadzie 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga