sobota, 22 stycznia 2011

John Polkinghorne - Jeden świat. Wzajemne relacje nauki i teologii

Książka Polkinghorne’a jest ciekawym przyczynkiem na temat związków – podobieństw i różnic – między nauką i religią, próbującą scalić pęknięty w którymś momencie historii obraz świata. Jeśli ktoś czuje poznawczą schizofrenię pomiędzy poglądami naukowymi a teologicznymi i jest przekonany o pogłębiającej się między nimi przepaści, powinien przeczytać „Jeden świat”. Bez obaw, autor, pomimo tego, że został anglikańskim księdzem, stanowczo odcina się od różnych teorii inteligentnego projektu i innych podobnych, które nazywa teoriami „Boga-zapchajdziury”. Co więcej, podpada pod tą niechlubną kategorię nawet Wielki Wybuch - również nie jest to żaden dowód na istnienie Boga, tylko „wstawianie” na siłę Boga w to, co niepoznane. Niepoznane dzisiaj, ale jutro? Śmierć teologii naturalnej, czyli szukanie dowodów na istnienie Boga w naturze, wyszła na dobre zarówno teologii, jak i nauce. Zasada wolnej woli zresztą zakłada, że takiego dowodu po prostu nie znajdziemy. Jeśli już, to dla wierzącego absolutnie WSZYSTKO jest takim dowodem – dla chrześcijanina cały świat więc przynależy do sfery sacrum. Możemy co prawda mieć intuicję projektu, ale żadnego dowodu na to nie znajdziemy. 

Autor sprzeciwia się nie tylko wspomnianym aspiracjom teologii, ale też charakterystycznemu dla nauki redukcjonizmowi – nie da się sprowadzić całości do sumy swych części, nie jesteśmy tylko sumą atomów, fabryką biochemiczną czy przedstawicielem homo sapiens – redukcjonizm nie ma sensu, żadna książka nie sprowadza się do papieru i farby drukarskiej, a tekst na ekranie do pikseli. 

Wbrew ideologii scjentystycznej, nauka wcale jakoś ostatecznie nie zatryumfowała, ludzie wciąż cierpią i poszukują sensu istnienia. Zresztą, to właśnie nauka zaczęła, co najmniej od początków XX wieku, uświadamiać nam pewne metafizyczne konsekwencje pewnych praw, choćby - praw fizyki kwantowej, gdzie obowiązuje inna logika (prawdopodobieństwo zamiast związków przyczynowo-skutkowych). Zresztą, kto jest co nieco zorientowany w mechanice kwantowej czy ogólnej teorii względności, ten wie, że przyprawiają one o zawrót głowy.

Pokładający zbytnią wiarę w naukę dowiedzą się z książki Polkinghorne’a, że atomy jeszcze na początku XX wieku były hipotezą, w które nie wierzyli nawet wszyscy fizycy, albo o tym, że teologiczna koncepcja „obrazu bliskiego prawdzie” jest zaskakująco podobna metodzie naukowej – w teologii każdy obraz Boga, jako z założenia niepełny, jest bałwanem, należy obalić w procesie teologicznego postępu – prawda, że przypomina to postęp naukowy?

Ogólnie, ani nauka, badająca różne szczegółowe zjawiska i z natury mająca tendencje do redukcjonizmu nie wyjaśni nam wszystkiego, ani też teologia, zmuszona do intuicyjnego czasem posługiwania się językiem symboli i metafor, ale za to chcąca dowiedzieć się czegoś o sensie „większych całości”, nie istnieją jedna bez drugiej, choć różnią się w sposób znaczący. Zatem, jakie jest stanowiska autora? Głosi on mianowicie „dualizm korpuskularno-falowy”(by użyć metafory wziętej z nauki) opisu świata) - czyli, w tym przypadku, konieczność obu tych dyskursów. Nie wykluczają się, ale nie są też tym samym, czasem inspirując się nawzajem. Rzekomy konflikt pomiędzy nimi jest dużym uproszczeniem – ale nic dziwnego, skoro nasze medialne „autorytety” to albo zaprzeczający ewolucji Maciej Giertych albo agresywny antyreligijny propagandzista Richard Dawkins – warci jeden drugiego. Naprawdę, nic nie stoi na przeszkodzie, by prawdziwy „miłośnik logosu” zachwycał się światem zarazem jako pasjonat nauki, i jako chrześcijanin.

(recenzję pisałem w grudniu 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga