sobota, 22 stycznia 2011

Mario Vargas Llosa - Gawędziarz

Powstałą w latach osiemdziesiątych powieść Llosy powinien koniecznie przeczytać Wojciech Cejrowski – być może natchnie go ta książka, by samemu zostać takim indiańskim storytellerem. Jeśli siła przyciągania indiańskiej kultury będzie wystarczająco silna, kto wie, może czeka go ten sam los co bohatera tej powieści... Jakieś ginące plemię by na tym zyskało, chociaż my byśmy z pewnością stracili.

Llosa przeplata dwie narracje: własną (pozostawiam tu roztrząsanie, w jakim stopniu jest to kreacja autorska) - człowieka reprezentującego zachodnią cywilizację, zafascynowanego ginącym amazońskim plemieniem Macziguengów, i narrację peruwiańskiego Żyda, Saula Zuratasa, konwertyty na indianizm, który żyje wśród Indian i pełni wśród nich funkcję gawędziarza. Funkcja ta ma ogromne znaczenie – taki gawędziarz zastępuje nie tylko podtrzymuje tradycję czy pośredniczy w wymianie informacji pomiędzy rozproszonymi członkami plemienia, ale też zastępuje wszystkie rozrywki białych, posiadające strukturę opowieści – literaturę, film, teatr, telewizję.

 Taka konwersja jest, przyznaje Llosa, właściwie niemożliwa – żaden biały nie może wejść w buty Indian aż do tego stopnia, chyba że... uznamy, że prawem opowieści jest też czasem zmyślanie (Indianie też czasem lubią słuchać kłamstw, okazuje się), więc, może… Llosa gawędziarza po prostu wymyślił. Ale, z drugiej strony, autor uzasadnia nam ową przemianę i kreuje wiarygodny portret psychologiczny bohatera-odmieńca (poza tym znał go w czasach studiów), więc skłonni jesteśmy mu uwierzyć.
Dość przypadkiem książkę tą czytałem jako swoiste uzupełnienie Rio Anacondy Cejrowskiego – obie opowiadają o podobnym spotkaniu człowieka cywilizowanego z człowiekiem natury, i o hipnotycznej sile przyciągania indiańskiej kultury, której poddają się zarówno Cejrowski, jak i Saul Zuratas, zmyślony bądź nie. Llosa nawet mniej upiększa Indian, podając nam przykłady autentycznych okrucieństw, jakich ci się dopuszczają (zabijanie kalekich niemowląt) i rzucając gromy na przeciwników akulturacji, dzięki czemu pytanie „cywilizować czy nie cywilizować” pozostaje otwarte. Bo niby dlaczego garstka Indian ma zajmować 80 % powierzchni kraju i żyć w epoce kamienia łupanego?

Na deser zostają nam smakowite indiańskie mity kosmologiczne, a nawet opowiedziana przez Saula przy pomocy tychże mitów historia... Żydów, ale też Chrystusa (mówiącego „jestem tchnieniem Tasurincziego, jestem synem Tasurincziego, jestem Tasurinczim”) i smakowity opis przemienienia się Saula w owada – literackim tropem jest tu oczywiście kafkowska „Przemiana”, ulubiony utwór gawędziarza z czasów nieindiańskiej młodości, ale przecież – znów Cejrowski się kłania – Indianie takie rzeczy ponoć potrafią. Wierzyć, nie wierzyć?

Ciekawy hołd złożony sztuce opowieści i próba narracji z wewnątrz obcego nam kręgu kulturowego – raczej udana. Polecam, choć uczciwie przyznam, że nie orientuję się specjalnie w twórczości Llosy i nie wiem, jak powieść umieścić w kontekście innych jego pisarskich dokonań.

(recenzję pisałem w październiku 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga