wtorek, 23 października 2012

Niemiejska legenda



Od jakiegoś czasu odnoszę wrażenie, że Orbitowskiemu coraz mniej chodzi o straszenie, ale… o co właściwie? Dick robił z rekwizytorni SF metafizyczne dramaty, Sapkowski ze sztafażu fantasy „prawdziwą literaturę”, a Orbitowski koncepty przynależne literaturze grozy, mniej lub bardziej oryginalne, winduje na wyższy poziom i przetwarza na literackie mięcho, pełne skrzywionych i skrzywdzonych przez los postaci. Coraz więcej u niego polskiej historii, która okazuje się idealnym materiałem na budzące grozę opowieści – bo i pełna trupów, i pogmatwana, i niejednoznaczna, i romantyczna. Melanż popkulturowego horroru, historii Polski i „prawd życiowych” nie każdemu przypadnie do gustu, ma jednak swoich zwolenników, a moim zdaniem jest ciekawszy od sztampowego i wodę lejącego Stephena Kinga. U Orbitowskiego upiory przeszłości, zarówno tej osobistej, jak i wspólnej, historycznej, dopadają bohaterów. Tyle że, jak to w horrorze bywa, nie jest to wyłącznie metafora.

Fabuła Ognia rozpoczyna się dość klasycznie. Troje osób, Piotrek z żoną Basią i bratem Arturem przybywa do opuszczonej leśnej chaty. Rzecz dzieje się na Podhalu, w czasach bardzo współczesnych (2010 +). W trakcie pobytu ożyją rodzinne animozje między braćmi, związane głównie z ich relacjami wobec matki i – zwłaszcza – ojca, odezwą się tajone pretensje i żale, a stąd do tragedii niedaleko. Na historię braci nałoży się (dosłownie!) historia Józefa Kurasia („Ognia”), powojennego partyzanckiego „króla Podhala” i Stanisława Wałacha, prześladującego go ubeka. Tu przydaje się horror – duchy czy cienie owych postaci z przeszłości, których jawnej obecności w chacie bohaterowie nie są świadomi, w końcu przejmą nad nimi kontrolę i historia się powtórzy, może zresztą nie pierwszy raz. A sam las, gdzie to wszystko się dzieje, to miejsce dość wieloznaczne, kryjówka i pułapka zarazem, idealna sceneria dla mrocznej opowieści i fantastyczno-demoniczny motywator wydarzeń. A sądząc po biografii prawdziwego Kurasia, przedstawionej pokrótce w posłowiu, ten też mógł być „opętany lasem”. Mamy więc kolejny utwór, gdzie historia Polski jest efektem zabawy mrocznych sił, co poniekąd wyjaśnia, skąd u Polaków z obu stron barykady takie zamiłowanie do śmierci – cudzej i własnej... 

Co jeszcze robi wrażenie? Gwara podhalańska, którą posługuje się napotkany stary góral, łącznik pomiędzy teraźniejszością a przeszłością. Zaadoptowanie do straszącej gadżeciarni nie tylko odbiornika radiowego, ale i smartfona, z którego dobywają się upiorne partyzanckie pieśni, będące parafrazami tekstów np. Ich Troje. Nietypowa, na tle konwencji wręcz „awangardowa” forma utworu (dramat czy też „widowisko historyczno-fantastyczne”) dobrze uwypuklająca konflikt postaci, a Orbitowski na tyle sprawnie operuje polszczyzną „z życia wziętą”, że dialogi są pozbawione sztuczności i teatralności. Autor zahacza też o ważniejsze kwestie, pytając np. o to, co jest nie halo z naszym narodem, skoro żywimy taki strach przed prawdą o tych i nie tylko o tych czasach. O tę prawdę dopominał się ks. Józef Tischner (jego opinia na temat jest cytowana w posłowiu), dziś dopomina się IPN. Czarna legenda Józefa Kurasia („Ognia”) jako okrutnego bandyty i antysemity to dobry przykład gigantycznej ściemy, nie pierwszej i na pewno nie ostatniej.

Dziwi mnie tylko cena – poprzednie tomy serii Zwrotnice czasu były relatywnie tanie, biorąc pod uwagę hardcover, ilustracje i inne bajery. Ogień, liczący 140 stroniczek pisanych „dramatem”, czyli dość ubogich i do przeczytania w godzinę, kosztuje cztery dychy, czego pojąć doprawdy nie jestem w stanie.

Łukasz Orbitowski, Ogień. Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2012.