sobota, 22 stycznia 2011

Maciej Parowski - Burza

Zachodnia fantastyka straszy wizjami wygranej przez Niemcy II wojny światowej – można skompletować całą półkę takich historii alternatywnych. Inna sprawa, czy wygrana ZSRR rzeczywiście przyczyniła się do pokoju na świecie. Być  może Zachód w taki sposób leczy jakiś kompleks przymierza z jednym diabłem, z pomocą którego pokonał drugiego. 

Za to w polskiej literaturze pojawił się odwrotny nurt – od kilku lat mnożą się powieści, w których to Polska wygrywa wojnę albo w innych sposób jest sterem, żeglarzem i okrętem historii. Coraz mniej martyrologii, raczej coś przeciwnego nam wykiełkowało, duma z historii; książkami o międzywojniu też zresztą obrodziło. Kompensujemy swoją słabą polityczną pozycję takimi optymistycznymi historiami, czy jak? 

Na pierwszy rzut oka „Burza” Parowskiego wpisuje się w ten nurt historii alternatywnych, jak to wesoło i radośnie Polska dokopuje Niemcom (ew. Kozakom, Szwedom czy Amerykanom), ale tak naprawdę to hołd dla międzywojennej Polski, postrzeganej jako utracony złoty wiek, a którą nasi uprzejmi sąsiedzi skutecznie odesłali w niebyt. Szczegółowy opis tych wydarzeń – jakim cudem się tak się stało – pojawia się dość daleko w toku narracji – okazuje się, że  pomogła nam i pogoda (mokry wrzesień), i ocknięcie się Anglii i Francji z letargu, i rezygnacja Rosji z noża w plecy, i operacja Walkiria niejakiego  Stauffenberga (swoją drogą zaciekłego antypolonusa i rasisty, o czym nie wiedziałem). Zatem – i mieliśmy szczęście, i dopomogliśmy mu swoją walecznością. Nie jestem historykiem, więc nie wiem, na ile „wiarygodny” jest taki przebieg wydarzeń - zresztą, każda historia alternatywna niesie ryzyko, że sztab specjalistów rozłoży spekulacje autora na łopatki.  Ale gdyby, dajmy na to, Polska przegrała bitwę pod Grunwaldem, a ktoś potem napisał o tym, jak to jednak wygrała – i tak wielu by pewnie nie uwierzyło. Licentia poetica.

Zresztą, autorowi nie tyle chodzi o wiarygodność tej alternatywy, co o hołd – i dla Warszawy, i dla międzywojennej Polski, która ukształtowała takie późniejsze tuzy jak Wojtyła, Gombrowicz, Miłosz, Lem – często umiała wznieść się ponad ideologiczne kłótnie, ale nie popadła w tolerancję dla podłości czy zdrady. Bogactwo naszej kultury to ludzie z każdej strony barykady – i zarazem pogląd Parowskiego – byłego naczelnego Nowej Fantastyki, który publikował w niej i lewaka Wojciecha Orlińskiego, i prawaka Barnima Regalicę (jeśli ktoś nie wie, to w dużym stopniu dzięki niemu właśnie polska fantastyka wygląda tak, jak wygląda, z Sapkowskim, Dukajem i Huberathem na czele, nie sprowadzona wyłącznie do czytadełek, ale to już inna historia).

Widać w powieści, że autora nie fascynuje los zwykłego Kowalskiego, tylko ludzie nietuzinkowi. Bohaterów tuzinkowych prawie w powieści nie ma – i to mam mimo wszystko za największą jej wadę, bo nużące są te ciągłe rozmowy – a właściwie nie rozmowy, a dyskusje na ważkie tematy – a to Nałkowskiej z Gombrowiczem, Schulza z Witkacym, Hitchcocka z Irzykowskim, a nawet młodego Wojtyły (jeszcze studenta polonistyki) z Sophie Scholl (tak, tak, poza Polakami mamy też pokaźną grupę zagraniczniaków – też  Marlena Dietrich czy Tomasz Mann, z różnych powodów wizytujących Polskę - głównie dlatego, że Polska stała się sławna i „modna” po dowaleniu Niemcom).

Owo nagromadzenie sław spowodowało że powieść jest zbyt umowna, a wybitne postacie niezamierzenie jednowymiarowe, a przecież o każdej z nich można napisać książkę (i napisano). Rozmawiają nie postacie, a ikony. Zresztą, w dialogach jest też mnóstwo aluzji do naszej współczesnej rzeczywistości polityczno-kulturalnej. A, i jeszcze wplecionych jest sporo poglądów Parowskiego na literaturę, fantastykę, film – kto śledził jego spory m. in. z Ziemkiewiczem, wyłapie to bez problemu. Bardziej jest to wielogłosowa powieść idei niż powieść czysto rozrywkowa. Chociaż może jestem zbyt krytyczny, bo niektóre z tych aluzji są kapitalne – np. wzmianka o polskich obozach koncentracyjnych, w których trzymaliśmy… szczególnie wrednych Niemców.

Wszystko to wartość edukacyjną całkiem sporą, ale literacką – taką sobie, cała dość komiksowa fabuła przewijająca się pomiędzy erudycyjnymi  dyskusjami i aluzjami sprawia wrażenie dość pretekstowej i niespecjalnie zresztą poruszającej. Lepszy byłby z tego komiks właśnie (był zresztą, ale nie czytałem). No ale w komiksie nie wybrzmiałyby te idee i smaczki.

Jestem też zaskoczony pewną atencją Parowskiego wobec pseudonauki – jedną z ważnych postaci jest autentyczny międzywojenny jasnowidz – a także gorliwy katolik - Stefan Ossowiecki, widzący aurę „wysoką ponad budynki” młodego Karola Wojtyły. A tu czytam w dołączonym biogramie, że był on też… inżynierem. To się dopiero nazywa porozumienie ponad podziałami…

Podsumowując – bardzo dobra książka, taka sobie powieść. Mimo wszystko warto przekonać się, że wielonarodowa, wielogłosowa Polska istniała, że te wszystkie Miłosze, Schulze i Śmigłe-Rydze to fascynujące postaci w fascynującym kraju, a nie tylko przedmiot katorgi na polskim i historii. Jako taka książka edukacyjna – sprawdza się znakomicie Na pewno mogło być lepiej, choć i tak powieść robi wrażenie rozmachem i sprawia, że tęsknimy do tego Neverlandu, tym bardziej, że to był (mógł być) nasz Neverland – czyli Warszawa A.D. 1940, German-free zone. Wspaniałe czasy, gdy pewne nasze wady międzywojenne zanikły po tym zimnym prysznicu, jakim była ta alternatywna, na szczęście krótka i wygrana, wojna. A dalej mogło być już tylko lepiej.

Szkoda, że to tylko historia alternatywna.

(recenzję pisałem w kwietniu 2010)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga