piątek, 28 września 2012

Pokolenie NF



Listonosz doręczył mi dziś nowy, jubileuszowy  numer Nowej Fantastyki. 30 lat na rynku to nie przelewki; niewiele gazet z tamtych lat nie dotarło do naszych wspaniałych czasów. W gazecie zebrało się na wspominki Kołodziejczakowi, Cetnarowskiemu, Kosikowi, Parowskiemu – to i ja, stary pryk, powspominam. Fantastykę w latach osiemdziesiątych, w czasach mojej podstawówki, kupowałem rzadko, raczej zbierając komiksy ze Świata Młodych i czytając bezkomputerowo Bajtka. Pewnie, był Komiks-Fantastyka, ale do fantastyki nie ciągnęło mnie bardziej niż do Niziurskiego i Nienackiego wcześniej, a do Ludluma i MacLeana później. Owszem, w liceum liznąłem trochę żelaznej klasyki (Diuna, Tolkien), ale dopiero w sierpniu 1995, gdy dostałem się na polonistykę, coś mnie podkusiło, by kupić NF w kiosku (numer z Żerdzińskim i George'em R. R. Martinem) i zacząć to czynić regularnie. Szybko dodałem też do listy regularnych zakupów Fenixa, a co. Ów sierpniowy spacer do kiosku był prawdziwym efektem motyla; różne miałem pasje i zainteresowania, różne pisma próbowałem wcześniej czy później czytać lub kolekcjonować, w tym tak egzotyczne jak niemieckie Bravo (gdy nie było jeszcze polskiego) i urbanowe Nie, a i Nowa Fantastyka miała okresy smuty, zwłaszcza gdy Jęczmyk z Oramusem pożeglowali w siną dal, co nawet ja, ówczesny lewicowiec i antyklerykał, potraktowałem jako objaw narastającej entropii i tego, że świat schodzi na psy.

Zatem poważniejszego fantastycznego bakcyla złapałem dopiero jako dziewiętnastolatek. Choć pewnie giercowanie na Atari i Amidze w epoce komputera łupanego nie było tu bez wpływu, chciałem tylko uszlachetnić eskapizm, przerzucając się na literaturę. Gdybym się spodziewał, że skończy się to na Chestertonie… Cóż, gdy zabrałem się za lektury, które w NF polecano, trafiałem na same olśnienia. Sapkowski – jak to jest napisane, jak skonstruowane, klękajcie narody. Dick jakoś mi się zgrywał z ówczesnym słuchaniem na okrągło King Crimson na zmianę z Chopinem. Odkrywanie Lema, tytana intelektu, choć czasami mądralizmu; od Solaris i Niezwyciężonego jednak wolałem Dzienniki gwiazdowe i Doskonałą próżnię. Tolkien co prawda mnie zachwycił w liceum, w epoce komputerowej i „przedfantastycznej”, ale potem kolejne powtórkowe lektury zachwycały mniej. Dopiero, wstyd się przyznać, po przeczytaniu Listów i opracowań doceniłem mistrzostwo świata i to, co poeta miał na myśli. Huberatha uwielbiałem, Gniazdo światów, Kara większa i Druga podobizna w alabastrze były lekturami formującymi, razem z felietonami Jęczmyka spowodowały odwrót od letnio-lewicującego humanizmu, sięgnięcie do Bierdiajewa, Chestertona, Lewisa i innych oszołomów. Psychologiczne uwiedzenie Kilpatricka, polecane w którymś felietonie przez Jęczmyka, miało ten efekt, że przestałem interesować się psychologią i czytać Charaktery. Nie wiem, czy byłem wyjątkiem, czy regułą; dzisiejsza Nowa Fantastyka jest pewnie i normalniejsza, ale zdarza się jej przeginać w drugą stronę; przykładem opowiadanie Lisy Morton Iskry wzlatywały ku górze z NF 4/2012, w którym przeciwnicy aborcji to horda zombie atakująca biedną kobietę (taka metafora); walka z hordą nieludzi jest dla niej większą traumą niż wyabortowanie dziecka – dno dna. A pomyśleć, że kiedyś ta sama gazeta publikowała Karę większą i polecała Przedludzi Dicka. A teraz jedzie po książce Oramus Imiona Boga, chyba tylko za samo poważne podejście do tematu i wyraźne pokazanie, gdzie w fantastyce new age, gdzie Wschód, a gdzie amerykański mesjanizm. I że przekonanie o jej ideowej bezstronności czy dominującym scjentyzmie to olbrzymie uproszczenie.

Cóż, czasem zębami zgrzytam, ale wciąż Nową Fantastykę czytam, a nawet od dwóch lat prenumeruję. Parowski trzymający rękę na dziale literatury polskiej nie pozwala spulpować się całkowicie, choć orbitujący wokół pisma Czas Fantastyki ma lepszą i odważniejszą publicystykę, a w Fantastyce-Wydaniu Specjalnym zdarzają się ciekawsze opowiadania. Recenzje w NF są bardziej subiektywne niż w Machinie, jedynkę dostały takie filmy jak Medium Eastwooda czy Prometeusz Scotta, nowy Tron dwójkę, a czwórkę ostatnia odsłona Zmierzchu; Miasta pod skałą Huberatha w momencie publikacji wywołały raczej kręcenie nosem, a potem znalazły się w rankingu top 10 dekady.

Na stronach 4-7 w jubileuszowym numerze NF podsumowaniu Cetnarowskiego towarzyszą fotki prawdopodobnie ważniejszych według redakcji pozycji książkowych z kategorii polska fantastyka – wyszło mi, że nie posiadam dziewięciu tytułów, a nie czytałem raptem czterech (rany, wychodzi, że tego Zbierzchowskiego trzeba będzie zdobyć…). Czasem zastanawiam się, jaki to ze mnie znawca polskiej fantastyki, skoro czytam kilka procent tego, co wychodzi. Pilipiuka i Piekarę konsekwentnie ignoruję, dopiero ostatnio przełamałem się do Kossakowskiej i raczej nie polubię już Wegnera – ale może nie jest tak źle. Na zdjęciach brakuje choćby Noteki 2015 Lewandowskiego (skoro jest Guzek i Protasiuk) czy wspomnianego Pilipiuka (skoro jest Kossakowska), ale chyba zbyt poważnie tych zdjęć traktować nie trzeba. Cóż, nawet ryzykowne opowiadania i  dziwne recenzje można brać za dowód odwagi i pewnego nonkonformizmu – pismo wciąż wzbudza emocje. I z pewnością było czymś więcej niż jakiekolwiek inne pismo literackie; może tylko pierwszy Przekrój był czymś tak formującym część pokolenia. Sto lat dla Nowej Fantastyki !