czwartek, 27 stycznia 2011

Jarosław Marek Rymkiewicz - Samuel Zborowski

W swojej najnowszej książce Rymkiewicz zbudował piękny, ale i okrutny mit – mit polskiej wolności „za wszelką cenę”, nawet – zwłaszcza – za cenę życia.

O co chodzi z tą wolnością? Otóż, Polska, jako jedyny kraj europejski, zagwarantowała sobie w tzw. artykułach henrykowskich (powstałych w 1573 roku, podczas wyboru księcia Henryka d’Anjou na króla Polski) „legalne prawo do buntu”. To znaczy – jeśli król źle rządzi, szlachta ma święte prawo wypowiedzieć mu posłuszeństwo. W innych krajach to wiadomo, król jest bogiem w ludzkiej postaci, albo monarchą absolutnym – w Polsce królowie mogli mieć przechlapane niejako z urzędu. Czy mieli, to już inna sprawa, bo, mówiąc słowami Ziemkiewicza, jesteśmy trochę polactwem, niestety.

Świadom tego był już kanclerz Jan Zamojski , mówiąc w mało pochlebnym tonie o XVI-wiecznych, współczesnych sobie Polakach:

 „Polacy są piwo, które kisa z przodku, a potem za wodę stoi” (tak to brzmi, nie ma tu błędu – zdanie kapitalne zresztą).

Tłumacząc z polskiego na nasze: jeśli my, rządzący, przeczekamy początkowy ferment i wzburzenie, to ogarnie Polaków kompletny tumiwisizm i można z nimi zrobić cokolwiek. Jak owo piwo, co najpierw się pieni i buzuje, a potem wręcz przeciwnie. Zamojskiego pogardę władców wobec Polaków Rymkiewicz uogólnia na całą późniejszą historię Polski:

(….) od tego zdania zaczyna się długa historia pogardy Polaków, którzy rządzą, dla Polaków, którzy są rządzeni, (…) historia polskiej pogardy dla polskości. Lepsi Polacy (lepiej usytuowani, lepiej urządzeni, należący do elity) gardząc gorszymi (od nich) Polakami, gardzą też polskością.(…) Nawet ci Polacy, którzy teraz należą teraz do tak zwanej (krakowskiej i warszawskiej) elity, w swej pogardzie dla Polaków nie są w stanie pójść dalej niż zrobił to kanclerz Zamojski (…). Ale zróbcie coś takiego – mając w głowie to zdanie, które mówi o piwie, które kisa i już wykisało, włączcie wasze telewizory i posłuchajcie tych ludzi, którzy wami teraz rządzą. Posłuchajcie, co oni do was mówią. Posłuchajcie, jak wami gardzą. Nie muszą się z wami liczyć, bo mają – jak tamten kanclerz – władzę i urzędy, więc wolą się na nie, jak on, oglądać. A na was nie muszą. Wiedzą, że nic im nie zrobicie, bo siła jest tam, gdzie władza i urzędy (s. 262-263).

Prawda, że pojechał po bandzie?

Mitem założycielskim tej polskiej wolności (z pewną domieszką anarchizmu) jest według Rymkiewicza śmierć hetmana Samuela Zborowskiego, pierwszego męczennika tej szlachetnej idei. Otóż, trochę przypadkiem zresztą, podpadł on ówczesnym możnym tego świata i został ścięty z rozkazu Stefana Batorego. Ciekawych całego kontekstu tej śmierci odsyłam do książki. Jest to fascynująca relacja, choć momentami delikatnie nużąca – w szczegółowych genealogiach ówczesnych rządzących Rzecząpospolitą rodów nazwiska i imiona sypią się garściami, prawie jak u Tolkiena.

W historii Samuela Zborowskiego role bohaterów, antybohaterów i zdrajców obsadzone są jak w tragedii greckiej, w powieści sensacyjnej albo jak w porządnym micie. Najważniejszy czarny charakter to Jan Zamojski, główny zdrajca to król Stefan Batory – wcześniejszy przyjaciel Zborowskiego. Mamy też „pożytecznego idiotę” – poczciwego księdza Piotra Skargę, który gardłował ostro w swoich „Kazaniach sejmowych” przeciwko owej szlacheckiej, republikańskiej wolności, będącej dla niego czymś diabelskim, bo niszczącym porządek boski i ludzki.

Dla tych, którzy nie zgadzają się z takimi historiozoficznymi, mitologizującymi konceptami, pozostaje sama obiektywna (a przynajmniej poparta źródłami), barwna gawęda historyczna - dowiedzą się oni, że Kochanowski lubił sobie nieźle wypić (i ile go to rocznie kosztowało), albo o tym, jaką część ciała nazywano po staropolsku „korzeń dębowy”, „ogon koci”, „pazur smrodliwy” czy „nogieć wąchawy”. Poznamy też wiele metod ówczesnych tortur i innych przejawów okrucieństwa – Rymkiewicz, mam wrażenie, trochę się w tych opisach lubuje, a trochę je usprawiedliwia, bo takie to były okrutne czasy (swoją drogą, ciekawe, czy ta epoka, jakby nie było, renesansu, nie była przypadkiem okrutniejsza niż mroczne średniowiecze). Szesnastowieczna Polska okazuje się wcale nie być tak kolorowa, jak z podręcznika – palono i u nas czarownice (przynajmniej jedną, na krakowskim rynku), w osobliwy sposób zadawano karę śmierci (poprzez kilkudniowe topienie w nieczystościach), a szlachta wesoło się bawiła na jarmarku, strzelając z rusznic do obciętych za karę pewnemu kupcowi i jego drużynie „korzeni dębowych” . Kupiec zresztą, jak się okazało, niczemu nie zawinił. W wersji przygodowo-fantastycznej taką Polskę opisuje Jacek Komuda – powinna się spodobać fanom jego twórczości.

W postawie Rymkiewicza jest trochę z Nietzschego i Bergsona, trochę z pogaństwa, trochę z romantyzmu. Nie do końca zgadzam się z ową fascynacją trupami „w imię wolności”. Konsekwencją takiej postawy jest uznanie przez Rymkiewicza za najważniejsze wydarzenie w historii Polski Powstania Warszawskiego (odsyłam do recenzji „Kinderszenen”), bo tam trupów było najwięcej.

W świetle wspomnianego na początku recenzji konfliktu Polski elitarnej z „całą resztą” jasny staje się bezkrytyczny zachwyt Rymkiewicza wobec Jarosława Kaczyńskiego, a dokonana przez niego mitologizacja śmierci i ofiary znakomicie wpisuje się w katastrofę smoleńską. Rymkiewicz buduje dla PiS-u mit, wpisując konflikt Kaczyńskiego z elitą, ową „wojnę polsko-polską” w kilkusetletnią tradycję „my kontra oni”, prawdziwa Polska kontra nieuczciwi władcy. Obrońcy wolności kontra tyrani.

Wolno mu. Owa elita też ma swoje mity, „mit założycielski” Okrągłego Stołu, mit „szlachetnego Jaruzelskiego”, „nieskalanego Wałęsy” i tak dalej – wolę więc dla równowagi poczytać Rymkiewicza, choć też się z nim nie do końca zgadzam. Po prostu owe filozofie, na gruncie których stoi Rymkiewicz, są mi prawie zupełnie obce. Ale jako opowieść o historii i o tym, jak można ją postrzegać, przesiewając przez pryzmat osobistego światopoglądu – „Samuel Zborowski” jest książką fascynującą.

  • Ilość stron: 360
  • Miejsce i rok wydania: Warszawa 2010
  • Wydawnictwo: Sic!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga