sobota, 22 stycznia 2011

Andrzej Sapkowski - Żmija

Fantasy wciąż – niestety – źle znosi różne innowacje, a większość jej miłośników domaga się „więcej tego samego”! Chwyciła saga wiedźmińska (rzeczywiście arcydzieło gatunku, ale rozdział dawno zamknięty) – powinien więc Sapkowski do końca życia tłuc kolejne sequele, prequele i interquele, a zapewne miałby wierne grono fanów. Zamiast tego, wolał zaryzykować trylogią husycką ze zdecydowanie większym pierwiastkiem historyczności – rzecz nie do końca udana, niemniej wciąż kawał dobrej literackiej roboty. „Żmija” idzie jeszcze dalej w stronę realizmu i historii, chociaż potraktowanie utworu „brzytwą Lema” i usunięcie pierwiastka fantastycznego – tytułowej żmii – to zbyt daleka amputacja.

Znajdą tu coś dla siebie i miłośnicy militariów – i współczesnych, i starszych, i zupełnie starożytnych. Znajdą ci zainteresowani wojną (wojnami) w Afganistanie. Znajdą miłośnicy legend i mitów. Oczywiście, można „Żmiję” czytać jako manifest antywojenny, ale w pewnym momencie w usta bohatera wkłada autor namiętną tyradę „antypokojową” (s.116), co mnie naprawdę zaskoczyło (tak to leci mniej więcej: pokój to wygodnictwo, a wygodnictwo to zgnuśnienie, czyli szkoda dla duszy, u Sapkowskiego nazywanej człowieczeństwem). Podobnie zdziwił mnie pamflet na bezideowych konformistów, którzy są rzekomo przyczyną wszelkiego zła (s.147, zdanko na zachętę: „Bo choć zmian niby pragną wszyscy, tak mocno, że niemal wyją, nic się nie zmienia, bo większości jest to obojętne, większość robi, co się jej każe. I nie wychyla się”.) Nie spodziewałem się takich słów po Sapkowskim – naprawdę tak myśli czy złożyć to należy na karb powieściowej polifoniczności?  Rety, wiedźmin z całą kampanią się chyba w grobie przewraca…

Dylematy postaci znamy z ostatnich lat, głównie z kina – Dziewiąta kompania, Sztandar chwały, Walc z Bashirem – problem  własnej odpowiedzialności za czynione podczas wojny zło, problem odrzucenia żołnierzy przez własne społeczeństwo – kultura masowa leczy moralnego kaca powojennego takimi dziełami. Jest też trochę humoru, sporo – czasem wulgarnej, ale żołnierskiej w końcu – dosadności, do czego Sapkowski już nas przyzwyczaił. Fantastyka jest też na wysokim poziomie, choć trochę typowa dla autora, znów urealniająca pewne starożytne mity, przesiane przez autorskie obsesje (ukryty feminizm, czyli znów motyw „odwiecznego” kultu Bogini-Matki, gnostycki dualizm świata itp.). Oczywiście, fabuła ma większą uniwersalność, kto zechce, przeczyta „Żmiję” jak „Jądro ciemności” - opowieść o stopniowym pogrążaniu się w szaleństwie. Złu. O hipnotycznej sile przyciągania tegoż.

Szkoda tylko, że wydawca, nadmiernie ufając magicznemu nazwisku na okładce, ciągłym przesuwaniem premiery i wysoką ceną spowodował, że owa zgrabna nowelka, która byłaby ozdobą jakiegoś zbioru opowiadań, jest reklamowana jako wydawnicze wydarzenie pięciolatki. Rzadko kiedy daje się odczuć aż taki „syndrom zawyżonych oczekiwań”, jak w przypadku „Żmii”.

Sapkowski i wcześniej pisał udane krótkie formy (W leju po bombie, Złote popołudnie), które moim zdaniem są nawet lepsze od „Żmii”, i od trylogii husyckiej. Ale to było dawno, wtedy mogły się jeszcze ukazywać w czasopismach i antologiach, niepoprzedzone żadną kampanią reklamową i czytelniczymi oczekiwaniami, zgarniały po drodze różne Zajdle. Teraz za taką broszurkę, która, gdyby była wydrukowana tak jak Dukajowy „Lód”, miałaby może 100 stron, wydawca żąda ceny dość zaporowej i wydaje ją na kiepskim papierze. No, ale to przecież Sapkowski…

Być może będzie tak, że „Żmiję” bardziej docenią – jeśli się uodpornią na element fantastyczny - czytelnicy „głównego nurtu”, dla których Sapkowski nie jest literackim półbogiem,  niż miłośnicy baaardzo dłuuuuuugich sag fantasy. W głównym nurcie takie udające powieść noweletki to zresztą norma…

(recenzję pisałem w grudniu 2009)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Archiwum bloga