czwartek, 18 sierpnia 2011

Rzemiosło Carpentera

Dom wariatów, przepraszam, szpital psychiatryczny, to całkiem wdzięczne miejsce dla twórców horrorów. Wiadomo, że wszelakie nadprzyrodzone kreatury będą traktowane jako efekt choroby psychicznej pensjonariuszy, więc kolejnym wrogiem będzie personel, chcący, by pacjenci pozbyli się „urojeń”.

Jak to wygląda w najnowszym filmie klasyka gatunku, Johna Carpentera? Od strony realizatorskiej trudno cokolwiek zarzucić, niezły horrorek klasy B dla trochę młodszej publiczności, świetna czołówka z kołysanką przypominającą tą z Dziecko Rosemary i rozbitymi lustrami, same dziewczyny (Amber Heard i inne piękne dwudziestoletnie) w rolach prześladowanych przez zombiakowatą potworzycę pensjonariuszek, i psychopatyczny (ale bez przesady, siostra Ratched to nie jest) doktorek (Jared Harris) od elektrowstrząsów i innych przyjemności. A umieszczenie akcji w barbarzyńskich latach sześćdziesiątych dodało filmowi klimatu retro – ten film mógłby właściwie powstać wówczas, może poza zakończeniem na dzisiejszą modłę.

Od strony scenariusza zaś jest to tysięczna historia, znana wszystkim na pamięć – piątkę dziewoi prześladuje jakaś szkarada, z jakiegoś spokoju nie mogąca po śmierci zaznać spokoju i mordująca winnych i niewinnych; wykonanie jakiejś czynności przywróci zjawie spokój i wyświetlą się napisy końcowe. Zombie (czy cokolwiek to jest) straszy i morduje, zły doktorek stosuje nowatorskie metody leczenia (elektrowstrząsy) w żadne zwidy nie wierząc, a widzom podsuwa się mylne tropy co do prawdziwej motywacji zachowania potworka – słowem, to samo co zwykle. Oglądałem to cudo, marudząc i ziewając – sztampa, sztampa, sztampa.

(trochę spoileruję w następnym akapicie, choć bez konkretów)

A tu – niespodzianka, bo zakończenie filmu ujawniło niezłe zakręcenie a’la dawny Shyamalan czy Wyspa tajemnic, a ja dałem się oszukać scenarzyście. Może bym i na to wpadł, ale ten dość słaby film nie wyglądał mi na taki, które w ogóle może takie drugie (trzecie) dno posiadać. Wydawało by się, że „rzeczywiste” (dla bohaterów) istnienie potworów w domu wariatów to żelazna zasada horroru, a tu – niekoniecznie. I może to my jesteśmy dla siebie większym zagrożeniem niż świat zewnętrzny, tworząc w głowie własne piekła i własne demony. I własne światy.

Jednak zaskakujący twist fabularny na koniec to trochę za mało. Sprawna realizacja, trochę klimatu i niezłe zakończenie są na plus, ale od klasyka Johna Caprentera oczekiwałem więcej niż sprawnego rzemiosła. Zwłaszcza że jego poprzednie dziełka, nowelki w Masters of Horror (Cigarette Burns i Pro-life) były albo rewelacyjne (ta pierwsza) albo przynajmniej dobre (ta druga).

Oddział (The Ward). Reżyseria: John Carpenter. Scenariusz: Michael Rasmussen, Shawn Rasmussen. Obsada: Amber Heard, Mamie Gummer, Danielle Panabaker, Laura-Leigh, Lyndsy Fonseca, Jared Harris. USA 2010.

5/10

trailer


piosenka


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz