niedziela, 20 marca 2011

Dmitry Glukhovsky - Metro 2033

Mam kłopot z recenzowaniem takich supersprzedajnych czytadeł dla młodzieży, ponieważ nie jestem ich targetem. Jeśli Metro 2033 wpadnie w ręce kogoś trochę wyrobionego w literaturze, niechby w samej fantastyce, ten ktoś uzna powieść za przeciętne czytadełko, z fabułą nawet nie komiksową, a „grową”. Natomiast spragniony literackiej adrenaliny młodzian, gustujący w Pilipiuku i Ziemiańskim, określi książkę ambitnym traktatem o naturze ludzkiej, głębokim moralitetem czy co kto tam jeszcze chce. W każdym razie autor swój cel osiągnął – miała być powieść przygodowa, jest powieść przygodowa, dodatkowo sugerująca pewną filozoficzną głębię. Sprzedaje się jak świeże bułeczki, na jej podstawie zrobiono grę, wkrótce zapewne zrobią operę, a może nawet jakieś metro wybudują.

Powieściowy świat powstał poprzez nałożenie konwencji fantastyki postapokaliptycznej na urban fantasy. W jakim miejscu najlepiej takie coś rozegrać? Ano w olbrzymim metrze, najlepiej moskiewskim (autor jest Rosjaninem). Z postapokalipsy mamy scenerię – opuszczone ruiny cywilizacji, regres technologiczny, skażenie radioaktywne i całe pałętające się bestiarium mutancko-parapsychologiczne, żywcem zerżnięte z Fallouta – obecnie oryginalne tak samo jak dwa tysiące trzydziesty trzeci odcinek Klanu. Z urban fantasy natomiast – całą koncepcję tajemniczego, podziemnego miasta (kłania się Nigdziebądź Gaimana) i ciągłe sugerowanie nam tajemniczości, niewytłumaczalności zachodzących tam zjawisk i istot, nie dających się łatwo sprowadzić do efektów postnuklearnych. Krąży tam masa miejskich legend – Niewidzialni Obserwatorzy, tajemnicze, istniejące gdzieś obok (a może w innym wymiarze?) Metro 2, demony rządzące Kremlem (bo przecież komusza czerwona gwiazda to pentagram). A same metro stanowi przybudówkę jakiejś przedwiecznej, tajemniczej konstrukcji. Autor ciągle i konsekwentnie utrzymuje nas w niepewności co do tego, czy dane zdarzenie ma motywację rodem z SF (powiedzmy, że naukową), czy z fantasy (paranormalną). To akurat mam za plus – ze sztampowych konwencji autor chce zrobić coś nowego. Inna sprawa, że w dzisiejszym new weird nie takie cuda się zdarzają.

Jeśli ktoś lubi psychoanalityczne interpretacje (ja nie), powieść Glukhovsky’ego stanowi wymarzony obiekt do snucia takich niewiele wnoszących, luźnych dywagacji. Wiadomo, podziemia / tunele / jaskinie to symbol tego, co pierwotne, niezgłębione, kobiece. Zatem – główny bohater, Artem, jest wciąż w stanie niedojrzałości psychicznej, ponieważ przebywa ciągle w owym „łonie”, czyli metrze. Jest w przejściowym wieku – już nie chłopiec, jeszcze nie mężczyzna, stoi więc przed dylematem – być dzieckiem (zostać w metrze), czy dorosnąć (wyjść na powierzchnię)? Wyjście na świat grozi śmiercią (z powodu skażenia radioaktywnego) – zatem dojrzałość psychiczna przeraża go bardziej niż pierwotne strachy i lęki, których w metrze pełno. Nie wiemy, czym są owe istoty i zjawiska, odpowiadające za głosy, wizje i złudzenia – umarli? W pewnym momencie jeden z mentorów Artema wspomina o tym, że razem z cywilizacją zbombardowano – uwaga – noosferę (!), dzięki czemu moskiewskie metro stało się dla umarłych jedynym zaświatem (!!?) – bardzo chciałbym dowiedzieć się, co poeta miał na myśli. Może w drugiej części?

Gdy Artem w końcu wychodzi z owego „łona” na powierzchnię, naokoło aż roi się od symboli fallicznych – tutaj znajdują się wieże Kremla i wieża telewizyjna. Kreml jest objęty zakazem spoglądania nań, ponieważ ma silną moc przyciągająco-hipnotyzującą – proszę bardzo, mamy dowód na ukryty homoseksualizm. A wieża telewizyjna ze sceną finałowego wystrzału rakietowego – już psychoanalitycy powiedzą, co poeta miał na myśli. Oczywiście podświadomie.

Popsychoanalizujmy dalej. Znaczący jest zupełny brak w powieści kobiet. Są tu dwa wyjątki – pierwszy z nich to znalezione zdjęcie kobiety, która być może była matką Artema – od razu ulega ona silnej idealizacji. Drugi: spotkanie z jakąś kobietą w wysokim stadium zezwierzęcenia, która, nie wierząc w szlachetne intencje bohatera, proponuje mu swoje usługi seksualne, od czego ten odwraca się w szoku. Idealizacja albo strach przed kobiecą, zwierzęcą seksualnością – prawda, że mamy znakomicie przedstawiony stosunek do kobiet niedojrzałego, dorastającego młodzieńca? Natomiast mężczyźni w powieści to w większości kolejni fighterzy – opiekunowie Artema, każdy o mentalności rewolwerowca / wiedźmina / Prawdziwego Mężczyzny Z Bardzo Dużym Kałachem.
 
Albo: integracja z pierwiastkiem zła, z własnym Cieniem (wewnętrzny pan Hyde się kłania),  pokazana wręcz koncertowo. Gdy bohater przestaje wreszcie od Cienia uciekać i go akceptuje, mamy w finale niespodziewany przebłysk epifanii i… tu napisać nic więcej nie mogę, bo zdradzę fabułę. Zresztą, cała fabuła w ogólnym zarysie to typowy fantastyczny quest, tyle że zamiast krain mamy kolejne stacje metra. Mamy tu więc „krainę” (stację) faszystów, komunistów, świadków Jehowy, kupców, jajogłowych i technofobicznych kanibali z karykaturalną religią boga-Czerwia. Zamiast drużyny mamy kolejnych towarzyszących Artemowi w podróży mentorów, z których wielu zginie – dla mnie wszyscy byli zupełnie nierozróżnialni. Psychoanalityk powie, że taka podróż to schemat podróży inicjacyjnej. Każda kolejna stacja – kraina – to okazja do zapoznania się z kolejnym światopoglądem, który jest odrzucany, jako dalece niewystarczający i niezgodny z doświadczeniem. Regularne cudowne ocalenia z tarapatów skutkują wiarą Artema w dziwnie pojmowane przeznaczenie, zahaczające o jakieś metatekstowe gdybania – jestem bohaterem jakiejś narracji… ale którą prowadzę ja sam i sam jestem twórcą własnego przeznaczenia. Ale jakim cudem ma to tłumaczyć kolejne ingerencje na zasadzie deus ex machina? – tego nie rozumiem. Cóż, autor nie mógł się posunąć tak daleko jak Huberath w Gnieździe światów

Jakie jest zatem owo filozoficzne przesłanie? Tak naprawdę to nikt nie ma racji i nikt nic nie wie. Ewentualnie – life is short, brutal and full of zasadzkas. Grunt to nie martwić się o sens, ale jakoś przeżyć – jeśli uwierzysz we własne znaczenie i przeznaczenie, nic ci się nie stanie. Dla nastolatka taki morał będzie jak znalazł.

Dmitry Glukhovsky, Metro 2033 , Wydawnictwo Insignis, Kraków 2010

2 komentarze:

  1. beznadziejna recenzja. czyżby pisał ją nieświadomy homofob obawiający się swojej prawdziwej orientacji seksualnej.

    OdpowiedzUsuń
  2. A chciałbyś mi napisać wypracowanie ''metro 2033 jako powiastka filozoficzna'' ?

    OdpowiedzUsuń