poniedziałek, 7 marca 2011

Henry A. Garon - Mistyka kosmosu

Chrześcijaństwo, choć obca jest mu idea złotego środka – w końcu mamy być zimni albo gorący, nie letni - samo stara się płynąć pomiędzy różnymi skrajnościami. Na przykład pomiędzy realizmem a idealizmem, ziemią a niebem, nadmierną pychą a całkowitym zwątpieniem. Nie jesteśmy równi Bogu, ale też nie możemy być sprowadzeni do kombinacji białek, DNA, tudzież innej gliny.

Co do tej gliny – materii – to książka Garona jest jej wielką gloryfikacją, w każdym możliwym sensie. Galaktyki, atomy, a zwłaszcza otaczający nas świat. Autor każe nam widzieć ślad boskiej ręki w prawach fizycznych, reakcjach chemicznych (jako humanista mam na nie alergię, niestety) czy w procesie ewolucji. W niemal poetyckim stylu próbuje nas przekonać do dziecięcego postrzegania świata w kategoriach cudowności, do dostrzegania piękna takiej na przykład rdzy czy niepowtarzalnych kombinacji – przykładem płatki śniegu, ludzkie twarze czy absolutnie wyjątkowy bałagan na moim biurku.

Czy to podejście jeszcze chrześcijańskie, czy już zahaczające o panteizm? Okazuje się, że jak najbardziej. Właściwie tylko chrześcijaństwo może w uzasadniony sposób gloryfikować materię i tylko w nim ma ona, jako dzieło Boga, tak wielkie znaczenie. Przecież wszystko, cała rzeczywistość jest sacrum, skoro wszystko wyszło spod boskiej ręki. Zatem chrześcijanin powinien zachwycać się całym światem i widzieć we wszystkim znak bożej obecności – i w wirujących galaktykach, i w niezmiennej prędkości światła. Twory ludzkie jako realizacje ukrytych w naturze potencjałów również powinny wprawiać w zachwyt, nawet taka łyżka czy tranzystor. A telewizja to dopiero cud nad cudy, o takim internecie nie wspominając.

Niemniej, tradycja patrzenia w niebo i pogardzania ziemią pozostawiła większy ślad w historii chrześcijaństwa (św. Augustyn, Tomasz z Kempis). Być może w czasach, gdy ziemia była centrum kosmosu, a człowiek koroną stworzenia, mistyczny status rzeczywistości nie wymagał dodatkowego podkreślania i gloryfikowania. Dopiero gdy kolejne rewolucje naukowe (Kopernik, Darwin) owym statusem zachwiały, należało przywrócić światu właściwe metafizyczne znaczenie. Pojawił się więc Teilhard de Chardin ze swoją metafizyką ewolucji, a papież Jan Paweł II napisał encyklikę Fides et ratio. Kiedyś świat był za bardzo wielbiony, teraz – za mało; chrześcijaństwo jak zwykle stara się przywrócić światu należne miejsce.

Podejście Garona bliskie jest cytowanemu często Chestertonowi, ale Chesterton owe zadziwienie nosorożcem, który wygląda tak, jakby nie istniał, przekazywał o wiele lepiej. Styl Garona jest często pełen nadmiernej egzaltacji, przez co książka sprawia wrażenie pisanej dla ucznia szkoły katolickiej w klasie o profilu matematyczno-fizycznym. Owo wrażenie potęgują kończące każdy rozdział tematy do dyskusji, charakterystyczne raczej dla podręcznika niż dla książki popularnonaukowej. Rzekomy poziom średniozaawansowany tej pozycji, sugerowany nam przez autora we wprowadzeniu, uważam za nieporozumienie.

Jeśli jednak zaakceptujemy pełen patosu język, gdzie nawet krzesło jest charyzmatyczne, a materia nam pasterzuje, książka uświadomi nam istnienie fascynującej perspektywy. Co prawda, założone przez autora mistyczne okulary wykluczają istnienie jakichkolwiek wątpliwości, dlatego książka kiepsko sprawdza się jako narzędzie do polemiki z ateistami. O ile McGrath czy Polkinghorne, piszący z grubsza o tym samym, apelują raczej do racjonalnej części umysłu czytelnika, o tyle Garon pobudza nasz zmysł mistyczny, każąc patrzeć inaczej. Nie tylko doktorat z teologii czy znajomość Biblii na pamięć zbliża nas do Boga – także zwykła codzienność, dobrze wykonany obowiązek czy prawdomówność. Nie trzeba być Matką Teresą ani Ojcem Pio – zwykłe mierzenie i piłowanie deski może być pełne uniesień mistycznych, jeśli potrafimy właściwie spojrzeć. A z innej strony – nie trzeba widzieć metafizyki wyłącznie w prawach grawitacji czy mechaniki kwantowej, faktura drewna czy struktura kryształu też jest cudem. Nie tylko zasady rządzące światem, ale i tworzywo tegoż, nawet to najbardziej banalne i oczywiste.

Książka napisana została przez mistyka-fizyka, dla którego nauka pełni służebną, pomocniczą rolę. Z perspektywy Zasady Zachowania Wolnej Woli (patrz recenzja Pochwały herezji) nie jest więc specjalnie przekonującym argumentem za teizmem, ponieważ postrzeganie mistyczne jest z definicji nieprzekazywalne. Osobiście bardziej sobie cenię wspomnianych akapit wyżej autorów bądź księdza Hellera, choć ich styl jest zdecydowanie bardziej suchy od pełnego uniesień stylu autora Mistyki kosmosu.


Henry A. Garon, Mistyka kosmosu, Wydawnictwo WAM, Kraków 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz