poniedziałek, 21 marca 2011

Cormac McCarthy - To nie jest kraj dla starych ludzi

Dotychczasowa moja znajomość prozy McCarthy’ego zaczęła się na Drodze, do Krwawego południka jeszcze nie dotarłem, zaś do tytułowego kraju – owszem. Wychodzi na to, że lubię relacje z piekieł – Huberath, łagry, postapokalipsa, czy w tym przypadku pogranicze meksykańsko-amerykańskie i porachunki gangów narkotykowych.

Obecne skrzywienie percepcyjne każe mi postrzegać fabułę powieści w kategoriach starcia anielsko-demonicznego, gdzie aniołem jest szeryf Ed Tom Bell, demonem zaś psychopatyczny morderca Anton Chigurh. Pomiędzy nimi natomiast znajduje się rozdarty Llewellyn Moss, który, niestety, dał się diabłu skusić, i żaden anioł mu nie pomoże, pomimo najszczerszych chęci. 

A jaki to demon? Może wspomniana w tekście Mamona, której służyć, wiadomo, nie można. A może narkotyki („uważam, że gdyby człowiek był diabłem i chciał wymyślić coś, co by rzuciło rodzaj ludzki na kolana, prawdopodobnie wynalazłby narkotyki”)? Jedno i drugie? Własna słabość? Brak nadziei? W każdym razie powieść odebrałem jako smutny moralitet dla dorosłych. Szlachetni ludzie nie powinni liczyć na tym świecie na jakąś specjalną nagrodę, wytrwanie w przyzwoitości jest wyczynem wręcz heroicznym i ogólnie wszystko zmierza ku gorszemu. Gdzieś tam, w przeszłości, mamy ślady złotego wieku (a przynajmniej lepszych czasów niż obecne – np. typowym problemem szkolnym były dzieci hałasujące, a nie dilujące). A co będzie dalej? W Drodze mieliśmy ogień niesiony przez ojca z synem, tutaj mamy żar, który wiezie dziadek Bella we śnie tegoż – motyw łączący te dwie powieści. Co symbolizuje? Według piszącej o Drodze Dominiki Oramus (O pomieszaniu gatunków…) „ojcostwo, które staje się na poły apostolską sukcesją sprawiedliwych” – tutaj mamy co prawda dziadka, ale to właśnie dziadek Bella, nie ojciec, był szeryfem – sukcesja przeskoczyła jedno pokolenie.

Proza McCarthy’ego jest skrajnie minimalistyczna, lakonicznie relacjonująca fakty okiem bezdusznej kamery, wyjątkiem są refreny, gdzie autor oddaje głos Bellowi – kontrast między jego „współczującą” pierwszoosobową narracją a beznamiętnym sprawozdaniem z piekła jest uderzający. Co mnie zastanawia, są ludzie, którzy takie książki (filmy) odbierają jako zachęcające do przemocy – tego nie rozumiem. Może autorzy naprawdę przeceniają wrażliwość czytelników (widzów)?

I cytacik na koniec:

(pewna kobieta) w końcu oznajmiła: „Nie podoba mi się, jak ten kraj jest rządzony. Chciałabym, żeby moja wnuczka miała prawo do aborcji”. Odpowiedziałem: „No cóż, droga pani, nie sądzę, żeby pani miała powody do martwienia się o sposób rządzenia tym krajem. Widzę, dokąd zmierza. I nie wątpię, że wnuczka będzie miała prawo do aborcji. Powiem więcej, będzie miała prawo nie tylko do aborcji, ale także do uśpienia pani”. Co w dużej mierze przyczyniło się do zakończenia rozmowy.

Cormac McCarthy, To nie jest kraj dla starych ludzi, Prószyński i S-ka, Warszawa 2008.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz