czwartek, 13 grudnia 2012

Bez mitu, bez interesu



Kilka lat temu Rymkiewicz w Wieszaniu chciał redefiniować polskość. Stawiał tam tezę, że bylibyśmy lepsi, gdybyśmy byli gorsi (moralnie); nasza narodowa przyzwoitość była tam piętą achillesową. A może właśnie szkoda, prowokował Rymkiewicz, że nie byliśmy narodem bardziej okrutnym, który zdolny byłby do królobójstwa i powywieszania na latarniach pewnych antypolskich indywiduów. Królów-zdrajców co prawda nie mordowaliśmy, za to okazuje się ostatnio, że Żydom urządzaliśmy regularne pogromy, a ratowali ich przed prawicowymi, konserwatywnymi Polakami-faszystami dobrzy, liberalni Niemcy, tacy jak Oskar Schindler – ot, taka nowa wersja historii.

Zychowicz w Pakcie Ribbentrop-Beck też prowokuje, uważając, że problemem było właśnie to, że byliśmy za mało „źli” i „faszystowscy” (wiem, że nazizm to co innego niż faszyzm, ale wytłumaczcie to komuś z Antify) i że Hitler za bardzo nam śmierdział. Autor też chce przemodelować Polaków i dodać im rysów bardziej makiawelicznych. Czemu nie sprzymierzyliśmy się z Hitlerem PRZED wojną, gdy jeszcze nie był ludobójcą? Bo byśmy stracili polityczne dziewictwo? Ktoś dziś wytyka palcem Włochów, Rumunów, Japończyków za to, że stali po niewłaściwej stronie? Ktoś dziś wytyka to samym Niemcom? Albo kto wytyka aliantom układ ze Stalinem? Jakoś nie widzę, natomiast nieskalanym i honorowym Polakom i tak wypomina się antysemityzm i faszystowskie ciągoty. Przekonuje Zychowicz, że we własnym interesie należało – było zresztą jedynym wyjściem i wcale nie niemożliwym – sprzymierzenie się tymczasowe z Hitlerem, po wspólnym pokonaniu Sowietów zmiana sojuszy, skutkiem czego Polska powojenna byłaby większa terytorialnie niż przedwojenna. Świat też by na tym skorzystał, bo trochę byśmy Niemców ucywilizowali, zginęłoby mniej Żydów, a stalinizm zdechłby w latach czterdziestych.

Czy to całkowita fantastyka alternatywna? Kiedyś sądziłbym, że tak; że ani to nie było możliwe, ani sensowne. Zychowicz udowadnia, że wręcz przeciwnie. Pokazuje polsko-niemieckie odprężenie, które rozpoczęło się po dojściu Hitlera (Austriaka, nie Prusaka) do władzy – dziwnie się ogląda zamieszczone w książce plakaty z lat trzydziestych, głoszące przyjaźń polsko-niemiecką, jak z jakiejś alternatywnej rzeczywistości. Hitler szukał w nas sprzymierzeńca, wręcz umizgiwał się do nas, a my mieliśmy go bronić przed Sowietami. Żądania Gdańska i autostrady wcale nie były takie wygórowane, w Gdańsku mieszkało 80 % Niemców. Nasza decyzja o wojowaniu z Niemcami, pójście na pierwszy ogień to jedna z najgłupszych i najbardziej szalonych, samobójczych decyzji; nawet bez Stalina obok. A sojusz z Anglią i Francją z założenia nie gwarantował niczego, miał tylko tymczasowo odsunąć groźbę wojny od Zachodu. Wszyscy wiedzieli, jak wkurzy się Hitler na „zdradę” Polski – Niemcy, Sowieci, Anglicy – tylko nie Polacy. Cóż, tak nas ukształtowała historia i literatura, że nie potrafimy odróżnić odwagi, niosącej choć cień szansy na sukces, od pewnego samobójstwa.

Zychowicz ma rację, wystarczy pograć w coś w rodzaju Medieval: Total War, by nasunęły się takie same wnioski, innych rozwiązań nie było. Problem jednak w tym, że żądanie od Polaków, by byli tacy politycznie makiaweliczni, a nie romantyczno-honorowi, to trochę żądanie innego narodu. Rymkiewicz żądający „ciemnej strony” wychodzi z przeciwnych założeń, żąda intensyfikacji tego „narodowego ducha” właśnie, co to się buntować przeciw tyranii musi, nawet jeśli tyran przejedzie go walcem. Pobrzmiewają u niego jakieś tony nietzscheańsko-pogańskie; niech się duch narodowy wyszaleje w rzeziach i mordach, a trupy przecież nie idą na marne, im więcej, tym lepiej (brzmią w tym echa nie tyle chrześcijaństwa, co pogaństwa i Nietzschego). Czy taka śmierciolubność to tylko stereotyp, narzucona forma, czy „charakter narodowy”? Według Zychowicza taka perspektywa jest całkowicie antypolska, jest przejawem bezrozumnego, szalonego hurrapatriotyzmu i mentalności typu „kawalerią na czołgi”. Kawalerię mieliśmy zresztą znakomitą, tylko przez całe dwudziestolecie szykowaliśmy się na wojnę z wrogiem z drugiej strony.

Zychowicza kompletnie nie interesuje ani „duch narodu”, żadna zresztą wyższa, metafizyczna perspektywa. Ale przecież tylko według niej żadna przegrana wojna, żadna ofiara i śmierć nie idzie na marne i trudno dziwić się takim próbom usensowniania historycznych klęsk; że z nich musimy czerpać siłę, pisał nawet Jęczmyk. Tylko zastanawiam się, czy politycy powinni myśleć w takiej perspektywie, tu liczy się jednak Realpolitik i interes narodowy. Literaci niech sobie myślą Mickiewiczem i Rymkiewiczem, politycy Piłsudskim i Zychowiczem. O ile taki podział w Polsce jest możliwy.

A jak czyni dzisiejsza władza? Jej wydaje się nie obchodzić ani polityka historyczna, ani interes narodowy. Ani przeszłość, ani przyszłość. Polska mitologia jest obciachowa i w ogóle pisowska, a o przyszłość i inwestycje nie trzeba się martwić, bo jesteśmy przecież zieloną wyspą i jest super, o czym świadczy kolejna Biedronka, tym razem na terenie Stoczni Szczecińskiej. Ciemność widzę, ciemność.

Piotr Zychowicz, Pakt Ribbentrop-Beck. REBIS, Poznań 2012.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz