czwartek, 6 grudnia 2012

Autolustracja pod znakiem zapytania



Ubek Bogdana Rymanowskiego to kolejny ważny głos na temat lustracji. Dziennikarz TVN24 oddaje głos Januszowi Molce, byłemu TW, a następnie funkcjonariuszowi Służby Bezpieczeństwa. Godna pochwały jest zdecydowanie prolustracyjna wymowa książki, która obala przy okazji wiele mitów, w tym mit „dobrego ubeka”, wykreowany przez film Życie na podsłuchu. Ubecy byli kuci na cztery kopyta, właściwie nie fałszowali dokumentów, a ponieważ to, o czym donosili, musiało mieć „wartość operacyjną”, to sprzedawanie bezużytecznych, nieszkodliwych informacji odpadało. Molka nie lituje się nad sobą, choć prosi o wybaczenie ofiary swoich donosów. Książka nie jest wyłącznie jego monologiem, zawiera też głosy i ofiar, i esbeckich współtowarzyszy; widać rasową dziennikarską robotę w naświetlaniu historii z różnych punktów widzenia. Autor swoją opinię wygłasza rzadko, ufając inteligencji czytelnika i oddzielając opinie od faktów, choć sam przyznaje, że właściwie dał się przekonać Molce, jego szczerej skrusze i pragnieniu ekspiacji.

Ale czy można zaufać takiemu człowiekowi, skoro na dobre intencje Molki w latach osiemdziesiątych dawała się nabrać cała solidarnościowa inteligencka opozycja? Choć były wyjątki, na przykład Antoni Macierewicz, który zawsze coś podejrzewał, ale wiadomo, ten typ tak ma. Tym bardziej, że w latach 1970-1983 (moment werbunku) Molka rzeczywiście był opozycjonistą, już podczas studiów nawiązał antysystemowe znajomości, a jako nauczyciel historii poruszał zakazane tematy i potrafił zaszczepić na całe życie porządny, patriotyczny światopogląd u swoich uczniów. Przez to był oczywiście obiektem ubeckiego zainteresowania i wystarczył późniejszy prosty szantaż dotyczący przyszłych studiów córki i wiedza ubecji na temat pewnej tajemnicy z przeszłości, by Molka stał się TW „Majewskim” i zaczął prowadzić podwójne życie. Zdumiewa jednak nadgorliwość agenta, a później funkcjonariusza SB (awans taki był naprawdę rzadkością i kandydat na niego naprawdę musiał się wykazać). Lista osiągnięć w agenturalnym CV jest naprawdę imponująca.

Wizerunek podziemnej „Solidarności”, w której co ważniejsze postacie to tak naprawdę współpracownicy bezpieki, jest przygnębiający. Nawet szefowie drugoobiegowych wydawnictw to esbecy, a cała ta „inteligencka” konspiracja była z perspektywy władzy śmiechu warta. Z punktu widzenia Molki władza całkowicie kontrolowała obieg zakazanych książek (Molka był przez jakiś czas ich kolporterem), traktując wydawniczą działalność jako wentyl bezpieczeństwa. Fala strajków, zamieszki, wściekłość społeczeństwa – to było naprawdę groźne. Co nie znaczyło, że nie planowano wrobić „Solidarność” w terroryzm, a jakże. Chociaż łamanie, kupowanie i „hakowanie” opozycjonistów podobno nie było zbyt trudne, byli to w większości ludzie słabego charakteru, nie tacy jak „twardziele” ze Służb.

Czy Molka przecenia znaczenie esbecji? Czasem się wydaje, że wręcz ją demonizuje, mówiąc, że właściwie tylko esbecy – „miecz” trzymany przez „rękę”, czyli Partię – podtrzymywali przy życiu pogrążoną w wiecznym kryzysie i martwą ideowo komunę. Mówi o „odwróconym dekalogu”, o tym, że nagminne w tamtych czasach łamanie sumień było równie złe jak likwidacja fizyczna (którą też stosowano, choć rzadko). Zastanawiałem się też, czy aby nie wyolbrzymia wręcz swojej roli, bo nie każda osoba, z którą Rymanowski konfrontuje jego zwierzenia, jest równie przekonana o jego dużym znaczeniu w hierarchii czy to środowisk opozycyjnych, czy ubeckich.

Blisko siedemdziesiąt tysięcy zarejestrowanych pod koniec PRL pracowników SB w momencie kontrolowanej zresztą przez nich z Kiszczakiem na czele transformacji ustrojowej nie wyparowało w czarodziejski sposób. Oczywiste, że będą udawać, że nie istnieją ani oni, ani żadne „układy”, bo nie leży to w ich interesie. Molka jest właściwie pierwszym, który wykonuje taki coming-out z własnej woli. Ich związki z mafią, z polityką, z mediami są silniejsze niż się wydaje; niemniej i Molka, i Rymanowski trzymają język za zębami, i zbyt wiele nazwisk w książce nie pada (jeszcze im życie miłe?), choć nawet „w ścisłym kierownictwie PiS” są agenci. Informacja o agenturalności to dziś przedmiot gier i szantażów.

Wniosek nasuwa się taki, że wciąż mamy więcej pytań niż odpowiedzi. Ludzie, będący obecnie u steru władzy czy mediów, w większości młodość przeżyli w ponurych latach osiemdziesiątych, gdy „łamano ludzi jak zapałki” i trudno było nie zostać w jakiś sposób skrzywionym. Decyzje wówczas podejmowane mają więc wpływ na dzisiejszą Polskę w olbrzymim stopniu, a dzieje późniejszej i dzisiejszej „postubecji” są jeszcze bardziej owiane tajemnicą i pisanie o nich jest dużym aktem odwagi. Ubeka mam zatem za książkę odważną, a sam podstawowy problem z zaufaniem Molce wiele mówi zarówno o nim, jak i o nas – nam trudno się wyzbyć odziedziczonej po PRL nieufności, byłemu esbekowi trudno przekonać o własnej wiarygodności, skoro przez tyle lat był kłamcą zawodowym. 


Bogdan Rymanowski, Ubek.Wina i skrucha. Zysk i S-ka, Poznań 2012.

Dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz