poniedziałek, 25 lipca 2011

I konserwy mogą marzyć

Nieprawe łoże i Noblista, czyli poprzednie części Trylogii optymistycznej, której zwieńczeniem jest Kaprys historii, były dobrymi czytadłami, dowodzącymi, że i konserwatywna prawica ma swoją popkulturę. Wolskim ostentacyjnie gardzi krytyka literacka – gdyby był z „salonu”, piano by z zachwytu nad sprawnością warsztatową, rozrachunkami z historią i tak dalej. Autor „prawicowy” nie ma prawa pisać ambitnie (bo taki autor z założenia jest głupszy od autora „lewicowego”), ale gdy napisze coś popularnego, dostaje baty za to, że pisze literaturę popularną, nie wysoką. Inna sprawa, że i część naszej konserwy jest przekonana, że „naszym” nie uchodzi pisanie takich dyrdymałek.

Cóż, sam chciałbym Kaprys historii pochwalić, ale niestety, nie bardzo jest za co. Ostatnie czytane przeze mnie alternatywy Wolskiego (Wallenrod, Jedna przegrana bitwa) mam za całkiem sympatyczne i prowokacyjne czytadła. Pozostałe, które czytałem, też były niezłe – Pies w studni, Alterland, Noblista. Na tym tle Kaprys historii jest powieścią zdecydowanie słabszą.

Z całej Trylogii optymistycznej w Kaprysie najwięcej fantastyki, niekoniecznie najwyższych lotów. Jest fantastyka „paranormalna” – telepatia, opuszczanie ciał przez dusze, pamięć genetyczna wreszcie, forsowana dość silnie jako teoria więcej niż fantastyczna. No i mamy fantastykę naukową, ale rodem z taniego SF – sztucznie utrzymywane przy życiu mózgi, wypasione szpiegowskie gadżety bondopodobne,  osiągnięcie samoświadomości przez sieć itd. To akurat jest dość zaskakujące – elementy fantastyki „naukowej”, racjonalnej rzekomo, są w powieści traktowane z przymrużeniem oka, ironicznie, będąc częścią konwencji, zaś pseudonaukowe, paranormalne bzdetki autor wydaje się lansować, a przynajmniej nie wykluczać hipotezy ich istnienia. Chodzi mi głównie o wspomnianą pamięć genetyczną, która tłumaczy wiele zachowań zwierząt, np. to, że pisklęta panikują na widok orła, a nie bociana. Co na to przyrodnicy?

Rozczarowanie przynosi kreacja postaci, płaskich jak biust Keiry Knightley (określenie z powieści). Siostra Adama Podlaskiego (znanego z poprzednich części trylogii), narratorka powieści, jedzie papierem aż miło, przekazanie jej narracji niczego nie zmienia i niewiele nam o niej mówi. Rozwiązania fabularne to często łatwo zauważalne nawet dla mnie deus ex machina, zwłaszcza w finale, gdzie bohaterowie dokonują cudów. Dosłownie. Chyba że potraktować to jako kpinę z konwencji – ostatnio zrobiłem się jednak głuchy na ironię.

Są i plusy, za które mam - jak zwykle u Wolskiego zresztą – ciekawe dywagacje historyczne, socjologiczne etc, celne wtręty o charakterze „prawicowo-konserwatywnym”, np. o wojnie w Wietnamie, tylko, obawiam się, że… lewica książek Wolskiego nie czyta, a prawica i tak wie o tym doskonale.

Poprzednie części trylogii były raczej kryminałami ze szczyptą fantastyki. W Kaprysie… zaś mamy jej cały garnek (paranormal-techno-political fiction…), niekoniecznie z pożytkiem dla całości. Szkoda trochę powieści, ale może po prostu za wiele wymagam od fantastyki – w tej powieści  jest ona dość sztampowa, stanowi ułatwienie kreacji i jest wytrychem fabularnym tłumaczącym wszechmożliwości postaci. Jako powieść sensacyjna broni się też właściwie średnio. Wątek historyczno-polityczny jest tu zdecydowanie najciekawszy. Ogólnie, odnoszę wrażenie, że Wolski byłby lepszym pisarzem, gdyby w książkach bardziej skupiał się na polityce i historii i pokręconych losach ludzkich niż na fantastyce i i sensacji – póki stanowią one smakowite przyprawy, jest dobrze, dodają one wówczas powieściom energii i pewnej specyficznej pikanterii. W Kaprysie historii autor jednak zdecydowanie przesolił.
 ----------------------------------------
W Cudzie nad Wisłą Wolski po raz kolejny dał się ponieść marzycielskiej fantazji o lepszej Polsce. W Wallenrodzie gromiliśmy z Niemcami Sowietów, w Jednej przegranej bitwie Sowieci gromili nas, ale i tak potęgą polskiego ducha i przedsiębiorczości zawojowaliśmy świat. Tutaj mamy zaś prawidłowy, idealny przebieg naszej „bezkrwawej rewolucji” lat 1989-1990 („roku zerowego” w Tracę Ciepło Orbitowskiego – czy mitologizacja tego czasu już jest faktem?). Tym razem fantastyczną motywacją wydarzeń nie jest historia alternatywna, ale zaświatowa walka osobowych, a jakże, sił dobra i zła o duszę Polski. Na skutek zakładu pomiędzy aniołem a diabłem ów pierwszy dokonuje jednego cudu – przemienia mianowicie na okres jednego roku Wałęsę w opatrznościowego męża stanu, inteligentnego i oczytanego, a nawet zupgrade’owanego moralnie. Otóż diabeł jest przekonany, że to prądy historii kierują jednostkami, a anioł, że zupełnie odwrotnie – więc ten drugi ma szansę to udowodnić i dokonuje owego cudu z Wałęsą. Z poglądami owego anioła zgodziłby się Waldemar Łysiak, ale to już inna historia.

Oczywiście w tej alternatywnej historii o naszej udanej dekomunizacji wszystko jest tak, jak być powinno – zagraniczne inwestycje nie oznaczają wyprzedaży majątku narodowego, porządnie przeprowadza się prywatyzację, majątek PZPR przejmuje państwo, Wałęsa przed kamerami przyznaje się do bycia Bolkiem, Kaczyńscy wciąż są centrystami, a Jarosław nawet… zakochuje się i żeni. Demony nacjonalizmu, wbrew obawom Michnika i nadziejom Rymkiewicza, okazują się nie takie straszne, a lustrację można przeprowadzić w cywilizowany sposób, unikając zarówno niesłusznych pomówień, jak i wieszania na latarniach. Jednym słowem, Wałęsa jako szlachetny mąż stanu wydobywa z wszystkich to, co najlepsze, a różnego rodzaju „element antypolski” zepchnięty jest na margines. W tle dwójka niby głównych bohaterów, ale często będących na uboczu – Kasandra i Kamil, z odpowiednimi życiorysami, pełnymi zawirowań partyjno-solidarnościowych, jak to u Wolskiego. Jest też trochę historii miłosnej, a w scenach romantycznych i erotycznych jak zwykle konserwatyzm idzie w parze ze specyficznym libertynizmem; czasem owo rozdarcie między konserwatywnym podejściem do seksu czy dziewictwa a zamiłowaniem (koniecznością?) do upychania „momentów” jest naprawdę schizofreniczne – to też bardzo charakterystyczna cecha powieści tego autora.

Powieść powstała w maju i czerwcu 2010 roku – zakończenie to jednoznaczne nawiązanie do Smoleńska; podobnie kończył się Zgred Ziemkiewicza, również ukończony w tym okresie. Czy Smoleńsk wymusił zmianę zakończeń tych utworów? Niewykluczone – i nie wykluczam też, że będzie częstym tematem powieści, nie tylko fantastycznych.

Wolski, jak większość pisarzy z lewej i prawej strony (poza skrajnościami), również wkurza się na to, że Polska to albo mesjanizm o czasem samobójczych skłonnościach, albo tumiwiszące polactwo. Może tylko recepty ma inne. Cud nad Wisłą odebrałem jako kolejną „patriotic fiction” z cyklu „jaka powinna być Polska” – owa warstwa spekulatywno-polityczna (quasihistoryczna) jest na tyle dominująca, że podrzędne wobec tegoż są wykorzystane konwencje – fantastyki religijnej, satyry politycznej, historii alternatywnej czy  thrillera.

Zresztą, powieść jako satyra broni się moim zdaniem słabo - nie ukrywam, nie rozśmieszyła mnie specjalnie. Pod powierzchowną warstwą humoru, budowanego poprzez jajcarsko poprzekręcane alternatywne nazwiska (Wałęsa-Szwendała, Kaczyński-Indykiewicz, Michnik-Pysznik, Moczulski-Sikulski, Miller-Killer, Karuzelski, Turban, etc), małpowanie stylu np. wstępniaków Michnika i przerysowanie zachowań polityków, wyczuwałem podskórną gorycz i żal, że w okresie geopolitycznej koniunktury nie wyłoniliśmy żadnego wybitnego przywódcy na miarę męża stanu, żadnego „super-Wałęsy”.

Pomimo narracyjnej prostoty, nadmiernego wymieszania różnych konwencji i odczucia pośpiechu przy pisaniu powieści, nie jest to zła książka, ponieważ próbuje rozpoznać „błędy założycielskie” pierwszego etapu naszej transformacji ustrojowej. Prawdopodobnie nie przetrwa próby czasu, ale jest niezłym dokumentem postsmoleńskiej konserwatywnej mentalności, marzącej o III RP bez błędów i wypaczeń. I znów odnoszę wrażenie, że fantastów, częściej niż głównonurtowców, obchodzą „ważniejsze sprawy” (polityka, historia, filozofia itd.). No i Polska jako taka, od paru lat będąca silną namiętnością naszych literatów, a po Smoleńsku to już w ogóle. Tylko czy taka literatura, nieważne, hiperpatriotyczna czy antypatriotyczna, ma szansę zainteresować kogoś poza Polakami i być naszym towarem eksportowym? Cóż, może dla reklamy Polski w świecie więcej dobrego zrobiłby jakiś nowy Wiedźmin czy inny polski Harry Potter niż wszystkie tomy Ziemkiewicza i Wolskiego razem wzięte…

Marcin Wolski, Kaprys historii, Zysk i S-ka, Poznań 2009
Marcin Wolski, Cud nad Wisłą, Czerwone i Czarne, Warszawa 2010

1 komentarz:

  1. U każdego pisarza są książki lepsze i słabsze. Mnie osobiście zachwycił ,,Alterland" i ,,WIlk w owczarni" - mistrzostwo. Bardzo podoba mi się też ,,Doktor Styks".

    OdpowiedzUsuń